środa, 17 sierpnia 2022

Cykl na blogu CultureZone: „PROGRAM W ODCINKACH”


Witam serdecznie. Poprzednio było o serialu inspirowanym kolorowymi komiksami Marvela, tym razem zagłębimy się w mroczny świat komiksów Vertigo, implintu DC Comics. Zaśnijcie teraz i pozwólcie, by waszymi snami zawładnął „SANDMAN”.


SANDMAN *****

Twórca: Allan Heinberg

Obsada: Tom Sturridge, Boyd Holbrook, David Thewlis, Kyo Ra, Vivienne Acheampong, Mason Alexander Park, Patton Oswald, Mark Hamill, Charles Dance, Gwendoline Christie, Jenna Coleman, Kirby Howell-Baptiste


Sandman” wydawany przez Vertigo/DC Comics to, oczywiście, dzieło wyobraźni Neila Gaimana. Każdy fan jego twórczości wie doskonale, że autor „Koraliny”, „Gwiezdnego pyłu”, czy „Amerykańskich bogów” ma również w dorobku niejedną serię komiksów (chociażby „Lucyfera”). „Sandman” to bez wątpienia najbardziej znany komiks stworzony przez Gaimana, znany na całym świecie, jednak przez lata wydawał się nie do zaadaptowania. Aż do teraz. 


FABUŁA

Wbrew tytułowi, nie chodzi tutaj o postać z komiksów o Spider-Manie. Serial Allana Heinberga opowiada o postaci inspirowanej folklorystycznym Piaskunem, władcy snów posypującym oczy śpiących piaskiem. Komiksowy Piaskun (przepraszam, Sandman; Tom Sturridge) zostaje uprowadzony przez miliardera i szarlatana Rodericka Burgessa (Charles Dance) na kolejne sto lat. Po ucieczce zastaje swoje królestwo w nieładzie: nie dość, że ukradziono mu artefakty (piasek, hełm i rubin), to jeszcze z królestwa snu uciekły koszmary. Wśród nich tajemniczy i przerażający Koryntczyk (Boyd Holbrook).


OCENA

Chyba niejeden fan obrazkowych historii śnił po nocach o wiernej adaptacji słynnej serii „Sandman” Neila Gaimana. Zadanie to wydawało się wyjątkowo karkołomne. W końcu Gaiman czerpał garściami z mitów greckich (motyw Morfeusza), ludowych podań (motyw Piaskuna) i to wszystko podlane zostało gaimanowym sosem własnym (tj. oryginalną wyobraźnią autora obrazkowego oryginału). Wydaje się jednak, że i tym razem wyśnili wierną adaptację. Ale zacznijmy od początku.

Plany realizacji adaptacji sięgają aż 1991 roku, w dwa lata po opublikowaniu pierwszego albumu. Już wtedy myślano o nakręceniu pełnometrażowego filmu. Przypomniano sobie o komiksie Gaimana również w 2013 roku. I wtedy myślano o nakręceniu filmu, a tytułową rolę miał otrzymać Joseph Gordon-Lewitt (typowany był również na reżysera projektu). Materiał źródłowy okazał się jednak na tyle obszerny, że filmowa adaptacja okazałaby się niewystarczająco pojemna dla pomysłów Gaimana. Dlatego ostatecznie stanęło na serialu fabularnym.

I bardzo dobrze, że stanęło na serialu. Komiks Gaimana jest bowiem zbyt obszerny, by dało się go z satysfakcją zmieścić w jednym filmie. Tymczasem format 10-odcinkowego serialu sprawił, że fani komiksów i Neila Gaimana otrzymali film stosunkowo wiernie trzymający się obrazkowemu pierwowzorowi (dodam, że na warsztat wzięto dwa pierwsze albumy: „Preludia i nokturny”, oraz „Domek dla lalek”). Do tego stopnia wiernie, że nie zabrakło w serialu kilku zapadających w pamięć scen (niemal półgodzinna sekwencja spotkania Sandmana ze Śmiercią w kapitalnym, piątym, odcinku), część dialogów żywcem wzięto z kart komiksów (rozmowa Śmierci i Sandmana o gołębiach we wspomnianym piątym odcinku), zaś nastrój jest wyjątkowo gotycki (jako to w snach…), a niektóre wątki dają do myślenia (epizod w pubie i epizod spotkania Sandmana z pewnym długowiecznym śmiertelnikiem na przestrzeni kolejnych epok). Jeśli wielbiciele śnili o wiernej adaptacji kultowej serii, to w końcu takową adaptację sobie wyśnili.

Pojawiło się mimo wszystko sporo kontrowersji pod adresem serialu, wszystkie były dementowane przez samego Gaimana, sprawującego funkcję producenta wykonawczego „Sandmana”. Jedne słowa krytyki odnosiły się do zmian płci i koloru skóry niektórych postaci (Śmierci, Lucyfera, Constantine`a), inne: do wątków LGBT (dotyczących Johanny Contantine i Koryntczyka). W kwestii zmiany płci i koloru skóry Gaiman usprawiedliwiał się, że trzeba iść z duchem czasu: postaci, które kiedyś były białe i były mężczyznami, teraz powinny być Afroamerykankami, a nawet, jeśli pozostają białe, to dlaczego miałyby nie być grane przez kobiety (ciekawe tylko, co powiedzą fani serialowego „Lucyfera”, również wg komiksów Gaimana, na widok Gwendoline Christie w roli Lucyfera?). Decyzją Gaimana było też, by serial nie nawiązywał do komiksów DC Comics, chociaż obrazkowy oryginał to akurat robił. 

Jeśli chodzi o wątek LGBT, śpieszę donieść, że według Neila Gaimana Koryntczyk istotnie był homoseksualistą. Wbrew innym krytycznym uwagom, bardzo dobre są również efekty specjalne (zarzucano im, że za bardzo upodabniają „Sandmana” do serii o Harrym Potterze...).

Co by jednak nie mówić o obsadzie, wypada ona znakomicie. Tom Sturridge w tytułowej roli to postać wręcz wyjęta z komiksów Gaimana: wysoki, z burzą kruczoczarnych włosów i ponurym wyrazem twarzy. Boyd Holbrook jako Koryntczyk wzbudza autentyczne przerażenie (zwłaszcza gdy zdejmie przeciwsłoneczne okulary, z którymi praktycznie się nie rozstaje). Również Gwendoline Christie jako Lucyfer wypada świetnie. A że to kobieta... Kopernik też była kobietą. Nie zabrakło również elementów wzruszenia (wątek Kaina i Abla) i humoru (Mervyn Dyniogłowy i kruk Matthew).

Neil Gaiman może więc spać spokojnie. Komiksowy władca snów nie musi mu zsyłać żadnych koszmarów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz