wtorek, 16 sierpnia 2022

PREDATOR : PREY *****


Seria o Predatorze przeszła wyjątkowo burzliwą drogę. Do tego stopnia burzliwą, że równać się z nią może chyba tylko „Teksańska masakra piłą mechaniczną” i jej późniejsze (jakże zróżnicowane) sequele. Po kultowej pierwszej odsłonie Johna McTiernana, w szranki z kosmicznym Drapieżnikiem stanął Danny Glover, a akcję przeniesiono z tropikalnej do miejskiej dżungli. I o ile drugą odsłonę jeszcze dało się wytrzymać, to kolejne perturbacje związane z Predatorem wołały o pomstę do nieba.

W 2010 roku Nimór Antal nakręcił „Predators”, który miał wnieść powiew świeżości do serii: akcję umieszczono na planecie Predatorów, a bohaterami uczyniono – tak jak w pierwszej części – grupę komandosów pod dowództwem (tym razem) Adriena Brody`ego. Najwięcej szkody ekranowemu Drapieżcy wyrządził jednak Shane Black, scenarzysta filmu McTiernana, który swoim „Predatorem” chciał nie tylko wrócić do korzeni serii, ale również zignorować akcję zarówno drugiej części, jak i filmu „Predators”. Finalnie wyszła mu jednak plama zarówno na jego scenopisarskim honorze, jak i na filmowej serii.

Aha, byłbym zapomniał. W międzyczasie były również dwie przymiarki do crossoveru serii o Predatorze i Xenomorphie. Niestety, obie okazały się godne pożałowania: zarówno „Obcy kontra Predator” Paula W S Andersona, jak i „AVP: Requiem” braci Strauss są wyprute z klimatu obu serii i szacunku do jednej i drugiej ikony horroru SF.

Być może z powodu fatalnej renomy jaką cieszy się ostatnimi czasami filmowy kosmita, nowy film z serii zdecydowano się zatytułować niepozornie „Prey”. Ci, którzy film zdołali już obejrzeć na Disney +, za pewne sądzili, że to musi być jakaś powtórka z „Predatora”: kosmita z filmu posiada niewidzialny kamuflaż, a rozmiarami dorównuje koszykarzom NBI. Chciałbym jednak zobaczyć miny amerykańskich widzów, którzy w napisach końcowych zauważyli znajomą nazwę „Predator”; polski dystrybutor musiał uznać, że użytkownicy Disney + będą tępi, skoro u nas wprowadził film Trachtenberga jako „Predator: Prey”.

Chociaż finalnie film okazał się zaskakująco udany (to najlepszy „Predator” od czasu hitu McTiernana), decyzje producentów wzbudzały co najwyżej uśmiech politowania u fanów serii. Czepiano się m.in. obsady, w szczególności głównej bohaterki (padały złośliwe sugestie, by w kolejnym „Obcym” dla odmiany wysłać przeciwko Xenomorphowi napakowanego faceta). Ale tu również widać powiew świeżości, bo po raz pierwszy do boju przeciwko Predatorowi ruszyła bojowo nastawiona kobieta. Jeśli komuś się to nie podoba, to najwidoczniej jest pospolitym szowinistą. Mi akurat, szanującemu kobiety, ta zmiana nie przeszkadzała: gdyby akcja rozgrywała się współcześnie, a bohaterka dzierżyłaby karabin maszynowy, wyglądałoby to równie dobrze. A grająca główną bohaterkę Amber Midthunder spisała się świetnie.

Dlaczego „gdyby akcja rozgrywała się współcześnie”? Bo akcję nowego „Predatora” tym razem osadzono w XVIII wieku, a naprzeciwko Predatora postawiono grupę Indian. W tym przypadku padały złośliwe komentarze typu: „Kiedy Pocahontas poznała Predatora”. Bądźmy jednak szczerzy: dzięki temu Trachtenbergowi udała się większa sztuka, niż Nimródowi Antalowi, czy Shane`owi Blackowi. Wprowadził powiew świeżości i jednocześnie zachował klimat oryginalnego „Predatora”. Gdyby McTiernan sam osadził swojego „Predatora” w XVIII wieku, a Arniemu wcisnąłby w ręce zwykły tomahawk (ewentualnie łuk i strzały) zamiast ciężkiego kałacha, pewnie osiągnąłby taki sam efekt.

Może niech to będzie przestroga dla Ridleya Scotta: zamiast pseudonaukowych dywagacji rodem z książek Ericha von Denikena, wystarczyło po prostu powtórzyć w prequelach „Obcego” schemat pierwszej części z zupełnie nowymi bohaterami i w nowym czasie akcji. Przynajmniej fani nie pluliby na „Prometeusza”, a zwłaszcza na „Obcego: Przymierze”.


Reż. Dan Trachtenberg

Czas trwania: 90 minut

Gatunek: SF

Tytuł oryg. Prey

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz