piątek, 16 września 2022


 Cykl na blogu „CultureZone”: „KĄCIK LITERACKI”


Witam serdecznie. W tym odcinku „Kącika literackiego” zapraszam ponownie na polskie podwórko fantasy. Tym razem powracamy do uniwersum Marcina Mortki z Madsem Voorteenem w głównej roli. Przed wami recenzja „UTRACONEJ GODZINY”.


Marcin Mortka, „UTRACONA GODZINA” *****

wyd. pl. 2022


Kto czytał poprzedni tom, „Mroźny szlak” Marcina Mortki, temu nie trzeba przedstawiać Madsa Voorteena i jego straceńców. Na kontynuację jego losów nie trzeba było długo czekać (trzeba przyznać, Marcin Mortka pisze części swoich cykli w zastraszająco szybkim tempie (praktycznie każdy tom wydaje co rok, lub w odstępie kilku miesięcy), co oczywiście się chwali). I spieszę też donieść, że fani „Mroźnego szlaku” nie zawiodą się powrotem Madsa Voorteena.


FABUŁA

Ponoć Mads Voorteen zginął w czasie szturmu na Brzask. Tak mówią plotki. Jak na ironię losu Tuistanie porzucili zagrabione ziemie bez walki. Pytanie tylko, kto ściga wycofującą się armię wroga, skoro Voorteen nie żyje? Radość ze zwycięstwa wydaje się niepewna: w stronę Brzasku zmierzają delegacje wyzwolonych królestw, by podjąć ostateczną decyzję nad przyszłością Rozkrzyczanych Krain. Są tacy, wśród nich Elinaare, którzy uważają, że zwycięstwo przyszło zbyt łatwo.


OCENA

Pod wieloma względami „Utracona godzina” bije na głowę „Mroźny szlak”. Przede wszystkim Mortka nie dokonuje tu miszmaszu gatunkowego, tylko skupia się na jednej, konkretnej (acz klasycznej) odmianie fantasy. Klarowna jest też fabuła książki. „Utracona godzina” nie sprawia wrażenia, jakby autor nie mógł się zdecydować się, o czym książka ma być. W „Mroźnym szlaku” były dwa wątki, z czego jeden nagle się urywa, ustępuje miejsca drugiemu, bardziej militarnemu. Tu mamy jeden wątek, któremu autor poświęca całą książkę.

Autor okazał się świetnym batalistą. Już „Mroźny szlak” pokazywał jak plastyczne bitwy potrafi opisać, jednak tu czytelnik nie będzie w stanie oderwać się od „Utraconej godziny”. Książka jest pozbawiona humoru (jeśli nie liczyć drobnych ripost i kilku zabawnych scenek), tak typowego dla Mortki, ale dzięki temu zabiegowi kontynuacja „Straceńców Madsa Voorteena” podchodzi już pod pełnoprawne epic fantasy, które równie dobrze mogłoby wyjść przed laty spod pióra J. R. R. Tolkiena. A czy taki „Władca Pierścieni” był humorystycznym fantasy?

Nowością jest również to, że książka jest niesamowicie emocjonalna. Emocje targają bohaterami, to oczywiste. Przede wszystkim jednak nakreślona została tu stawka, która tylko podkreśla emocjonalność książki. To z kolei sprawia, że powieść wciąga od pierwszej do ostatniej strony. A trzeba dodać, że Marcin Mortka i ten tom kończy takim cliffhangerem, że chce się czekać na kolejny, ostatni już, tom cyklu. Choć zawsze można sięgnąć po zredagowane przez autora dwa tomy niedokończonego cyklu „Przygody Madsa Voorteena” („Martwe Jezioro” i „Druga Burza”), które stanowią teraz dwutomowy prequel głównego cyklu powieściowego. Ja na pewno po nie sięgnę.

A czy warto czekać na dalszy ciąg? Przekonać się jak skończą się przygody Madsa Voorteena? Po takiej soczystej kontynuacji i po tak dobrym cliffhangerze naprawdę aż się chce czekać na dalszy ciąg. Na szczęście autor, jak już napisałem, ma w zwyczaju bardzo szybko wydawać kolejne tomy swoich cykli. Czekamy więc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz