poniedziałek, 31 października 2022


 HALLOWEEN : FINAŁ ****


Od wydarzeń przedstawionych w „Halloween zabija” (czyli od 2018 roku) minęły cztery lata (dla przypomnienia: chociaż druga odsłona serii Gordona Greena miała premierę w 2021 roku, jej akcja rozgrywa się tej samej nocy, co „Halloween” z 2018 roku). Laurie Strode z trudem dochodzi do siebie po (bagatelka) 44 latach życia w ciągłym strachu przez Michaelem Myersem. Nemezis Strode po zamordowaniu córki przepadł jak kamfora, a Laurie przekonana że wreszcie zazna spokoju, wzięła się za pisanie wspomnień. Czy to jednak oznacza, że jej życie faktycznie się unormowało?

To w zasadzie pytanie czysto merytoryczne, tym bardziej że na planszy pojawił się zupełnie nowy gracz, który cztery lata wcześniej (akurat w Halloween) spowodował nieszczęśliwy wypadek…

Widać więc, że nad scenariuszem pracowały aż cztery (!) osoby, a każdy z nich miał własny pomysł co pokazać w trzeciej odsłonie gordono-greenowej serii „Halloween”. Efekt? Tak dużo wątków i postaci, że film momentami jest zbyt rozwleczony. W dodatku wydaje się, że zarówno Laurie Strode, jak i (szczególnie) Michael Myers zostali zepchnięci na dalszy plan, a ich miejsca zajęli zupełnie inni bohaterowie. Rozumiem przekazanie pałeczki, ale czy nie lepiej było zrobić tak w ostatnich minutach filmu? Nie mówiąc już o tym, że film byłby bez dwóch zdań krótszy o – powiedzmy – 20 minut (prawie dwie godziny to zdecydowanie za dużo na slasher, co było widać już w zeszłorocznym „Halloween zabija”).

Przekazanie pałeczki byłoby o tyle logiczne, bo „zło przyjmuje różne kształty”, taka sugestia pada w tej odsłonie zza offu. Dowodem ma być seria morderstw dokonywana przez więcej niż jedną osobę. Inna sprawa jednak, że Halloween bez Laurie Strode i bez Michaela Myersa, to jednak żadne „Halloween” (a z tego zdawali sobie sprawę już twórcy sequeli, które seria Gordona Greena skutecznie ignoruje).

Aktorsko film wypada dobrze: Jamie Lee Curtis z klasą trzyma poziom, czego jednak nie mogę powiedzieć ani o Andi Matichak, ani o Rohanie Campbellu: chemii między tą dwójką nie widać, choć można zauważyć lekkie manipulowanie jedną osobą przez drugą. Chemię za to widać między samą Stode, a dawnym znajomym (Will Patton). Filmowy Michael Myers, niestety, niewiele ma tu do roboty: liczby cięć nożem można chyba policzyć na palcach jednej ręki (nie powiem: slasherów z nadmiarem przemocy nie znoszę, ale w równym stopniu slashery nie powinny mieć ograniczonej brutalności), zaś jego następca (uczeń?) wyręcza go nieudolnie. Sam Myers sprawia wrażenie, jakby chciał powiedzieć: „zabijaj kogo chcesz, ale Strode zostaw mnie”. Gdyby nie muzyka Carpentera, nie byłoby w ogóle strasznie.

Strasznie by nie było również, gdyby nie nastrojowe zdjęcia. Chociażby dla nich tego typu filmy warto oglądać jesienią (niekoniecznie w Halloween). Haddonfield pokryte jesiennymi liśćmi napawa grozą bez względu na to, czy akurat jest dzień, czy noc (halloweenowe lampy tylko dodają upiornego uroku…). Nie trudno więc o odpowiedni nastrój. Gdyby jeszcze tylko ta trzecia (ok, czwarta wliczając w to jeszcze „Halloween” z 1978 roku) część nie była tak bardzo rozwleczona. Na pochwały zasługują też kostiumy, widz ma bowiem okazję zobaczyć znowu ikoniczne wdzianka (wraca nie tylko, co oczywiste, maska Myersa, ale też koszulka, w której Laurie Strode staczała walkę w finale „Halloween” z 1978 roku).

Zwieńczenie serii poprawionych sequeli wypada więc pomyślnie i sądzę, że dałoby się każdą z trzech części postawić obok kultowego pierwowzoru. No, a wcześniejsze sequele bez skrupułów można wyrzucić do kosza. Carpenterowi, z kolei, proponowałbym odświeżenie innej serii - „Ucieczki z Nowego Jorku” (nieudany sequel, „Ucieczka z L.A.”, jak żaden inny, tym bardziej nadaje się do kosza). Nie chce mi się wierzyć, że niegdysiejszy mistrz tak po prostu się wypalił...


Reż. David Gordon Green

Czas trwania: 110 minut

Gatunek: horror

Tytuł oryg. Halloween Ends

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz