piątek, 11 listopada 2022

Cykl na blogu „CultureZone”: „KĄCIK LITERACKI”


Witam serdecznie. Grudzień już za niedługo, a chociaż miesiąc ten u nas jest przeważnie zielony, na dzisiejszy dzień przygotowałem dla was recenzję reportażu historycznego Juliana Sanctona pt. „OBŁĘD NA KRAŃCU ŚWIATA”. Zaczynamy.


Julian Sancton, „OBŁĘD NA KRAŃCU ŚWIATA” ***** (tł. Miłosz Urban)

rok wyd. I. 2021, rok wyd. pl.: 2022


Zacznę od czegoś oczywistego: człowiek od zawsze próbował zdobyć nieznane lądy. Począwszy od wielkich odkryć geograficznych, a skończywszy na XX w., najsłynniejsi podróżnicy gotowi byli wyruszyć w dalekie, niebezpieczne wyprawy, przemierzać tysiące kilometrów, a wszystko po to, by poszerzać swą wiedzę. I niejednokrotnie narażali swoje życie. O tym jak niebezpieczna potrafiła być wyprawa, pokazuje dobitnie książka Juliana Sanctona „Obłęd na krańcu świata”.


FABUŁA

W sierpniu 1897 r. belgijski komendant Adrien de Gerlache, marząc o zdobyciu chwały, wyruszył na trzyletnią ekspedycję na pokładzie wiernego statku „Belgica”. Jego celem były nieopisane jeszcze krańce Ziemi – pokryty lodem kontynent Antarktydy.

Podróż statkiem od samego początku naznaczona została pasmem nieszczęść. Zaczęło się od serii wyjątkowo kosztownych opóźnień, a potem było coraz gorzej. Utonięci na Morzu Bellingshausena, członkowie załogi „Belgiki” narażeni zostali na wyniszczającą antarktyczną zimę, tajemnicze choroby i nieustępliwą monotonię. W takich warunkach nietrudno było popaść w obłęd. Los tak statku, jak i załogi pozostawał w rękach dwóch pozostałych przy zdrowych zmysłach członkach: oficera Roalda Amundsena i lekarza okrętowego Fredericka Cooka.


OCENA

Od pierwszych stron swego reportażu Julian Sancton nie patyczkuje się ani z bohaterami książki, ani z czytelnikami. Zaczyna się kameralnie, by nie powiedzieć: spokojnie niczym tafla wodna gdy nie ma burzy. Wraz z kolejnymi stronicami jednak atmosfera gęstnieje, a czytelnik ze zjeżonymi włosami czyta o warunkach, które wydawały się wręcz nieludzkie. Bynajmniej nie dlatego, bo wyszedłby z założenia, że skoro akcja rozgrywa się w bardziej zaawansowanych czasach (w XIX w. znano przecież pierwsze bakterie i metody ich zwalczania), to podróż statkiem powinna przebiec bezproblemowo.

Powodem jest forma, w jakiej książka została napisana. Reportaż Juliana Sanctona czyta się jak paradokumentalny horror, w którym czytelnik przejmuje się losami załogi statku „Belgica”. Im bliżej survivalowego finału, tym napięcie rośnie, a książkę czyta się na krawędzi kanapy. Autor pokazuje, że człowiek dla osiągnięcia swojego celu gotowy jest na każde poświęcenie. Chociaż tytułowy „obłęd” wydarzył się naprawdę, na kartach reportażu Juliana Sanctona przybiera bardziej metaforyczny wydźwięk: czyż każda zdeterminowana osoba dla osiągnięcia jakiegoś celu nie nadszarpnęłaby zdrowia psychicznego?

Sancton przygotowując się do pisania reportażu zachował się niczym rasowy badacz. Szperając we dostępnych archiwach, wszystkich dziennikach pokładowych i autobiografia wybranych członków załogi, stworzył wiarygodny obraz trudnych warunków badaczy arktycznych. Dzięki temu z tą większą przyjemnością czytelnik może śledzić losy bohaterów i tym bardziej martwić się o ich los. Życie bywa kruche, ale przy odrobinie silnej woli można zawalczyć o swoje życie i wyjść z opresji w niewielkim szwanku (nikt mi nie powie, że coś takiego, jak zespół stresu pourazowego nie istnieje…).

Krótko mówiąc, reportaż Juliana Sanctona to lektura dla ludzi o mocnych nerwach, a jednocześnie kopalnia wiedzy na temat dawnych wypraw badawczych. Książka godna polecenia nie tylko wilkom morskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz