Cykl na blogu „CultureZone”: „PROGRAM W ODCINKACH”
Cześć wszystkim. Po trzech miesiącach przybywam do was z kolejną recenzją serialową - i to recenzją produkcji, wokół której zrobiło się bardzo głośno w ostatnim czasie (a właściwie wokół jednej z osób z nią związanej). Jak bardzo się to odbiło na drugim sezonie „SANDMANA”? To się okaże. Zaczynamy.
„SANDMAN” (sezon 2) ****
twórca: Allan Heinberg
obsada: Tom Sturridge, Vivienne Acheampong, Mark Hamill, Patton Oswald, Jenna Coleman, Razane Jamal, Boyd Holdbrook, Gwendoline Christie, Ruairi O`Connor, Nina Wadia, Souad Faress, Dinita Gohil
A wokół „Sandmana” zrobiło się naprawdę głośno. Szczególnie wokół związanego z materiałem źródłowym autora, Neila Gaimana. Na początku tego roku aż osiem kobiet wytoczyło wobec niego oskarżenia na tle obyczajowym. Gaiman, rzecz jasna, próbował się bronić, że żadnej z nich nie wyrządził jakiejkolwiek krzywdy, ale fakt stał się faktem: wiele wytwórni (np. Disney, który zrezygnował z adaptacji „Księgi cmentarnej”) i wydawnictw zerwało z nim współpracę, platformy streamingowe anulowały powstające serialowe adaptacje (np. Amazon Prime Video, który anulował trzeci sezon „Dobrego omenu”). A jakby było mało, sam Gaiman aktualnie jest w trakcie rozwodu ze swoją żoną, która początkowo przymykała oko na przestępstwa swojego męża, ale ostatnio poszła po rozum do głowy. Od Gaimana odwrócili się też fani (w tym ja sam, który w odpowiedzi na oskarżenia usunąłem ze swojej domowej biblioteki trzy jego książki).
Jak w tej sytuacji zachował się Netflix, który w tym czasie pracował nad adaptacją „Sandmana”, słynną serią komiksową Gaimana.
FABUŁA
Odbudowawszy swoje królestwo, Morfeusz zwany Snem mierzy się z kolejnymi wyzwaniami, w tym poszukuje następcy Lucyfera udającego się na emeryturę i spotyka się z niegdyś odrzuconymi bliskimi osobami. Za swoje poważne przewinienia, zwłaszcza za śmierć syna, Orfeusza, zmuszony będzie, mając u boku swoją rodzinę i przyjaciół, zmierzyć się z poważnymi konsekwencjami tego co zrobił i stanąć do walki z trzema nieujarzmionymi Mojrami.
OCENA
Trzeba na początek zaznaczyć, że ogłoszenie drugiego sezonu „Sandmana” jako finału nie miało związku z kontrowersjami wokół Gaimana.
Pierwszy sezon, mimo widocznych odstępstw od komiksowego pierwowzoru i wprowadzenia typowych dla Netflixa wątków LGBT, odniósł spory sukces, dlatego realizacja drugiego była tylko kwestią czasu. Do tego czasu wokół Gaimana narosły wspomniane kontrowersje, przez które realizacja drugiego sezonu wydawała się znajdować pod znakiem zapytania. Zastanawiano się w ogóle, czy anulowanie serialu po drugim sezonie nie ma związku z tym, co się wokół autora komiksu dzieje. Showrunner zapewniał, że prace nad drugim sezonem były długo rozplanowywane, jeszcze przed skandalem wokół Gaimana (co widać w rozstawieniu ich premier - trzy lata…), a producenci już w trakcie planowania rozważali ile sezonów w ogóle ma powstać. Wskazywano, że nie we wszystkich tomach Morfeusz pełni pierwszoplanową rolę i ich adaptacje mijają się z celem. W efekcie z planowanych wstępnie trzech-czterech sezonów finalnie postanowiono zrobić tylko dwa. Z kolei kontrowersje zaczęły się pojawiać, gdy realizacja drugiego sezonu była już na finiszu i Heinberg nie widział sensu by wyrzucać 2/3 materiałów do kosza.
Owszem, miało to swoje przykre konsekwencje, które zaważyły na jakości drugiego sezonu. Wielu widzów wskazywało, że jest nudniejszy od pierwszego, z czym poniekąd się zgadzam. Poniekąd, bo według mnie z trzech historii wplecionych do tej serii najciekawiej wypadają dwie ostatnie: poszukiwanie zaginionego brata Morfeusza okraszone spotkaniem z Orfeuszem, oraz finałowa konfrontacja z Mojrami (tym bardziej, że dziwnie pokrywają się to z problemami samego Gaimana: na niego też powinny czekać jakieś boginie przeznaczenia). Pierwsze trzy odcinki skupiające się na poszukiwaniu następcy Lucyfera wybierającego się na emeryturę wypadają najsłabiej i są najmniej angażujące (nie mówiąc już o tym, że bardziej pasowałyby na prolog do serialu „Lucyfer” również inspirowanego komiksową twórczością Gaimana). To w nich najlepiej widać to, co zarzucano całemu serialowi, a z czym już się nie zgadzam: że sporo historii nie wybrzmiewa tak bardzo (co według mnie widać najbardziej tylko w kilkuminutowych retrospekcjach - zwłaszcza, że w kolejnych odcinkach są już dłuższe i dodają więcej smaczków do historii pobocznych). Z kolei z przedstawianych tam wątków najciekawiej wypada reinterpretacja mitu o Orfeuszu (piszę to z perspektywy wielbiciela mitologii).
Oczywiście, można przyjąć że zamiast drugiego mocno skondensowanego sezonu powinny były powstać trzy, a nawet cztery, sezony. Pytanie tylko, czy w świetle kontrowersji wokół Gaimana realizacja dalszych sezonów byłaby w ogóle możliwa.
Tym bardziej, że poza mocno skondensowanym scenariuszem, cała reszta trzyma poziom: tak pod względem aktorstwa (bezbłędny Tom Sturridge jako poważny Morfeusz, któremu kroku dotrzymują dodający humoru brawurowi Mark Hamill jako Dyniogłowy Mervyn, czy Patton Oswald jako kruk Matthew), jak i scenografii, czy hipnotycznej muzyki. Z nowej gwardii bardzo dobre wrażenie robi, dotąd znany z roli Geoffreya z „Gry o tron”, Jack Gleeson jako szekspirowski Puk (pomijając orientację seksualną jego postaci, pasowałby do adaptacji „Snu nocy letniej”), czy Freddie Fox jako Loki o aparycji Davida Bowiego (Tom Hiddleston mógłby się u niego uczyć jak kłamać). Chylę też czoła przed Jamiem Childsem za to, że cały ciężar reżyserii spadł praktycznie na jego barki.
I tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju. W trakcie oglądania drugiego sezonu „Sandmana” myślami byłem przy kobietach skrzywdzonych przez Gaimana i było mi przykro, że w świetle kontrowersji wokół mojego (byłego) ulubionego pisarza fantasy najprawdopodobniej już nic nie dostaniemy: ani z jego twórczości, ani z adaptacji jego dzieł. Myślami byłem też przy niegdysiejszych wielbicielach Gaimana, którzy tak jak ja pewnie też całkowicie się na nim zawiedli. Dzieła Gaimana (a czytałem ich przynajmniej trzy) mają do zaoferowania wiele interesujących światów, które mogły rozbrzmieć na ekranie, przy odpowiednim podejściu do ich przeniesienia na drugie medium. „Sandman” jest ostatnim tego dowodem, niezależnie od tego jak wyszedł drugi sezon. Ogromna szkoda, że przez najbliższe lata - a być może już na zawsze - nie dane nam będzie się o tym przekonać. Tym bardziej więc warto docenić serial Heinberga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz