niedziela, 31 października 2021

HALLOWEEN ZABIJA ****


John Carpenter ograniczający się do roli producenta nowych części „Halloween” wydaje się konsekwentny w swoich postanowieniach. Wygląda na to, że kolejne odsłony kultowej serii slasherów istotnie mają ignorować dotychczasowe części, włącznie z drugą częścią.

Akcja „Halloween kills” rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, co poprzednia odsłona: Laurie Strode (Jamie Lee Curtis), wraz z córką i wnuczką uciekają z rodzinnego domu trawionego ogniem. Nie oznacza to, że ich wspólny koszmar dobiegł końca. Podczas, gdy Laurie trafia do szpitala, jej nemezis Michael Myers cudem wydostaje się z płonącego domu i uderza na Haddonfield. Tyle że mieszkańcy miasteczka doskonale pamiętają, co im się przytrafiło 40 lat wcześniej. I zamierzają wyrównać porachunki z Boogeymanem.

Carpenter chyba chciał dopieścić fanów nakręconej przez siebie pierwszej odsłony, bo nie dość, że do gry wracają Tommy Doyle (teraz już dorosły mężczyzna, którym Laurie opiekowała się, gdy był mały), Loonie Elam (prześladowca Tommy`ego z pierwowzoru...), Lindsey Wallace, czy Marion Chambers, to jeszcze odgrywają je ci sami aktorzy! Mało tego, dzięki współczesnej technologii komputerowej, ożywa również doktor Loomis, którego kiedyś grał nieodżałowany Donald Pleasence. Tak więc ponownie obsadzenie Jamie Lee Curtis w poprzedniej odsłonie było jedynie przystawką do dania głównego.

A jak to danie smakuje? Oglądając „Halloween zabija” odniosłem wrażenie, że Carpenter chciał być konsekwentny w swych postanowieniach odnośnie kultowego cyklu. Akcja drugiej (ok., trzeciej, licząc od „Halloween” z 1978 roku…) odsłony częściowo została osadzona w szpitalu, co jest jednoznacznym odniesieniem do „Halloween II” z 1981 roku. Tyle że nie ma tu ani słowa o tym, że Myers jest spokrewniony z Laurie Strode (po latach Carpenter uznał ten pomysł za beznadziejny i wywalił go do kosza). Jest za to rozpamiętywanie koszmaru sprzed kilkudziesięciu lat. Bo mieszkańcy Haddonfield jednoczą się, by zadać ostateczny cios Boogeymanowi. Jak zauważa zresztą sama Laurie: „Przekleństwem Michaela jest strach”. A zatem jedynym sposobem na pokonanie go, jest przezwyciężenie swoich lęków.

Ta metafora to niby banał, bo co innego można zrobić, kiedy odczuwa się do kogoś paniczny strach… Użyta została jednak po to, by podsumować działanie mieszkańców Haddonfield przeciwko Michaelowi Myersowi. Sama Laurie Strode niewiele ma tu do działania, bo musi przebywać w szpitalu (właściwie jedyna akcja, w jaką się włącza, to ratowanie jednego z mieszkańców niesłusznie oskarżonego o to, że jest Michaelem Myersem). Grająca ją Jamie Lee Curtis postawiła tu tym razem na minimalizm, oszczędność. Zupełnie inaczej, niż w poprzedniej części, gdzie widać było jak solidnie przygotowuje się do starcia ze swoim dawnym oprawcą.

Realizacyjnie film wygląda bez zarzutu. David Gordon Green konsekwentnie trzyma się konwencji, jaką sobie obrał w poprzedniej odsłonie. Wbrew temu, co inni o tym filmie piszą, w żadnym wypadku nie jest to żadna parodia serii, zabawnych momentów jest tu tyle, co kot napłakał. Sporo za to dźgania nożem, hektolitrów krwi i ofiar. To chyba najbardziej brutalna odsłona cyklu jaka dotąd powstała. Zazwyczaj gdy widzę nadmiar tryskającej krwi w slasherach, odwracam poirytowany głowę, tu jednak przemoc buduje napięcie i grozę. Taka sztuka udawała się tylko nielicznym realizatorom slasherów. Aktorsko również nie mam żadnych zastrzeżeń (Jamie Lee Curtis jak zawsze klasa sama w sobie, choć tym razem biją ją na głowę Judy Greer i Andi Matichak w rolach córki i wnuczki Laurie).

Jedynie scenariusz wymaga drobnej poprawki. Rozumiem, że to bezpośrednia kontynuacja poprzedniej odsłony, rozumiem również, że trzeba przypomnieć starszym fanom (a nowym przedstawić) pozostałych bohaterów oryginalnego „Halloween”… jednak my tu czekamy na drugą rundę Laurie Strode z Michaelem Myersem. Może lepiej było od razu wyjawić głównym bohaterkom, że ich nemezis przeżył, skrócić prolog i rozbudować dalsze perypetie Laurie Strode i jej rodziny? Tymczasem gdy akcja nabiera rozpędu, nieoczekiwanie pojawia się cliffhanger (nie powiem, jaki, choć fani mogą się domyślać) i… napisy końcowe (chyba tajemnicą nie będzie informacja, że powstanie jeszcze jedna, finałowa, część?).

Czy to oznacza, że bawiłem się o wiele gorzej? Mimo niedopracowanego scenariusza, raczej nie. Bo „Halloween zabija” to godna kontynuacja swojego poprzednika, a nawet kultowego protoplasty. Dlatego na finałowe „Halloween Ends” będę czekał z niecierpliwością. A jeśli pandemia znowu coś zepsuje, wyślę Michaela Myersa do Wuhan. Bynajmniej nie po to, żeby biedaczek się zaraził (w końcu swoją maskę też nosi, nie?)... 


Reż. David Gordon Green

Czas trwania: 105 minut

Gatunek: horror

Tytuł oryg.: Halloween Kills

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz