środa, 11 maja 2022


 Cykl na blogu „CultureZone”: „PROGRAM W ODCINKACH”


Witam wszystkich serdecznie. Tym razem wprost z polskiego podwórka, wpadłem po dłuższej przerwie do Filmowego Uniwersum Marvela. I kogo spotkałem tam, na miejscu? Nowego ekranowego super bohatera, którego miano to „MOON KNIGHT”.


MOON KNIGHT” ****

twórca: Jeremy Slater

obsada: Oscar Isaac, Ethan Hawks, May Calamawy, F. Murray Abraham, Gaspard Ulliel


Dość ryzykowny eksperyment: jak zrealizować adaptację brutalnej serii komiksowej, a mimo to osadzonej w humorystyczno-familijnym uniwersum Marvela/Disneya. Kevin Feige znalazł na to złoty środek.


FABUŁA

Steven Grant (Oscar Isaac) pracuje w sklepie z pamiątkami związanymi ze starożytnym Egiptem. Cierpi na bezsenność i najprawdopodobniej też lunatykuje, skoro przykuwa się łańcuchem do własnego łóżka. Niedługo potem na jego głowę spadnie więcej kłopotów: zacznie go prześladować tajemniczy, tubalny głos, oraz podobny do niego typ nazywający się Marc Spector. Na domiar złego wyjdzie też na jaw, że Grant okazjonalnie przemienia się w zamaskowanego wojownika, Moon Knighta. Jak się okaże, Grant tak naprawdę nazywa się Marc Spector i ma zaburzenia osobowości.


OCENA

Oceniając „Moon Knighta”, kolejną serialową produkcję wchodzącą w skład franczyzy MCU, trzeba najpierw napisać coś na temat nowej konwencji obranej przez Kevin Feige`a. Pomysłodawca ekranowego uniwersum oznajmił, że kolejne filmy i seriale Marvela odejdą od humorystycznej i familijnej konwencji (co ma swoje uzasadnienie, skoro na horyzoncie majaczy nowy „Blade” - bez Wesleya Snipesa – a do samej franczyzy dołączył, prosto z Netflixa, niejaki „Punisher”). Już w pierwszych filmach IV Fazy MCU można było zauważyć stopniowe odejście od humoru: czy ktoś choć raz zaśmiał się oglądając „Spider-Mana: Bez drogi do domu” (chyba tylko rozpoznając nawiązania do wcześniejszych „Spider-Manów” i widząc dotychczasowych odtwórców...)?

Moon Knight” to kolejny krok naprzód. Komiksowy pierwowzór epatował sporą dawką przemocy, a tytułowy super bohater (a może raczej anty bohater…) mówiąc oględnie, nie patyczkował się z przeciwnikami. Bliżej mu było bardziej do ponurego Batmana (z którym był, zresztą, porównywany), niż do szlachetnego do bólu Supermana. Sami przyznajcie, czy gdyby Feige zachowałby humorystyczno-familijny ton dotychczasowych adaptacji komiksów Marvela, to taki Moon Knight by się przyjął? I czy znalazłoby się w ogóle miejsce dla Punishera (że już o Bladzie nie wspomnę...)?

Dlatego musiała zajść zmiana klimatu, chociaż minimalna. Gdybym miał ocenić, jaka kategoria wiekowa należałaby się serialowi Jeremiego Slatera, to chyba postawiłbym na PG-16. Humoru nie brakuje (bogini-hipopotam Taweret), ale krwi także, szczególnie gdy Moon Knight spuszcza łomot, albo gdy Steven Grant nieumyślnie kogoś zabija. I o dziwo, dubbing tutaj nie przeszkadza, w pewnym sensie nie przeszkadza, czego na przykład nie mogę powiedzieć w przypadku „Deadpoola” (takiego innego marvelowego najemnika, który dla odmiany lubi czasem ostro zakląć…). Serial sprawia również wrażenie jakby oderwanego od całego uniwersum, nie tylko przez zupełną zmianę tonu (żadnych nawiązań do wcześniejszych adaptacji komiksów Marvela).

Bardzo dobrze wypada obsada. Szczególne brawa należą się Oscarowi Isaacowi. To kolejny aktor, który nie sprawdził się w jednej komiksowej roli (mutanta Apocalypse wygłaszającego podniosłe do bólu kwestie), jednak na szczęście dostał drugą szansę i to niekoniecznie w adaptacji konkurencyjnego wydawnictwa komiksowego (patrz - Ryan Reynolds: położył na łopatki Green Lanterna z DC Comics, ale za wspomnianego już Deadpoola zebrał sporo pochwał). Dobrze wyglądała również rola Ethana Hawke`a jako antagonisty Moon Knighta. Obu aktorów bije jednak na głowę F Murray Abraham, którego charakterystycznym głosem przemawia księżycowy bóg Khonshu, co tylko podkreśla niepokojący nastrój. A skoro mowa o obsadzie, nie można pominąć Gasparda Ulliela w swej ostatniej roli. To co prawda krótka rola, ledwie w jednym odcinku, ale jest udana i warto ją też odnotować.

Świetnie za to wypadają w serialu efekty specjalne i kostiumy. Design tak Moon Knighta (miks Batmana i arabskiego wojownika), jak i Khonshu (bóstwo z wygenerowanym na komputerze dziobem ibisa) robią wrażenie. W ogóle jestem pełen podziwu dla twórców serii komiksowej, że tak dobrze zaznajomili się z mitologią egipską (dość wspomnieć, że Moon Knight walczy tu z bestią, która w mitologii egipskiej była pożeraczem dusz i miała głowę krokodyla). No, może sam Khonshu to połączenie tego mitologicznego Chonsu i Ptaha (wyobrażanego jako człowieka z głową ibisa), ale może tam, w Marvelu, wyszli z założenia, że wszyscy egipscy bogowie są połączeniem ludzi i zwierząt… Jako fan mitologii… może zakończę w końcu ten temat...

Ortodoksyjni fani komiksów pewnie będą kręcić nosem na rozbieżności z komiksami. I tutaj spieszę z wyjaśnieniami: twórcy inspirowali się późniejszymi komiksami, tymi, w których Moon Knight jako Marc Spector cierpi na zaburzenia osobowości i co chwilę przybiera imię Stevena Granta. Jeśli miałbym wskazać jakieś odstępstwo, to byłoby to na pewno boginię Taweret (obecnej w mitologii egipskiej, ale nie w samych komiksach o Moon Knighcie).

Jaka jest przyszłość Moon Knighta w Kinowym Uniwersum Marvela, tego nie wiadomo. Za pewne gdy uniwersum nabierze większego mroku, Moon Knight jeszcze powróci na ekrany. Czas, jak zwykle, pokaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz