środa, 6 lipca 2022


Cykl na blogu „CultureZone”: „PROGRAM W ODCINKACH”


Witam wszystkich serdecznie. Za pewne na ten „Program w odcinkach” wielu czekało przez ostatnie dwa-trzy lata. Właśnie tyle czasu minęło od premiery poprzedniego sezonu kultowej produkcji braci Duffer. Dlatego dziś z dumą mogę obwieścić: zapraszam na długo oczekiwaną recenzję „STRANGER THINGS 4”!


STRANGER THINGS 4” ******

twórcy: Matt i Ross Duffer

obsada: Winona Ryder, David Harbor, Noah Schnapp, Millie Bobby Brown, Caleb McLaughlin, Finn Wolfhard, Gaten Matarazzo, Sadie Sink, Charlie Heaton, Natalie Dyer, Joe Keery, Maya Hawks, Matthew Modine, Paul Reiser, Joseph Quinn, Eduardo Franco, Jamie Campbell Bower, Robert Englund


To, co się działo wokół realizacji 4. sezonu „Stranger Things” zakrawało na jakiś złośliwy żart. Wszystko zaczęło się od krótkiego teasera rozwiewającego wszelkie wątpliwości co do dalszych losów szeryfa Hoppera. A potem trach! Z powodu wzrastającej liczby zachorowań na COVID-19, realizacja została wstrzymana i to aż na pół roku! Do tego czasu wielbiciele serialu obgryzali paznokcie z niecierpliwości, snując przy tym kolejne fanowskie teorie. Oliwy do ognia dolewał fakt, że w serialu gościnny udział będzie mieć Robert Englund, czyli Freddy Kruger z serii „Koszmar z ulicy Wiązów”.

Ale w końcu fani doczekali się. I jak w efekcie końcowym wypadł sezon 4?


FABUŁA

Mamy wiosenne ferie (tzw. spring breakers) AD 1986. Tak jak poprzednio, fabuła została podzielona na kilka wątków. Jedenastka wraz z Byersami przeniosła się do Kalifornii, gdzie próbuje dogadać się ze szkolnymi rówieśnikami (niestety, idąc przy tym śladami Carrie White tak z książki Stephena Kinga, jak i filmu Briana de Palmy). W tym samym czasie Mike, Dustin i Lucas dołączają do elitarnego Klubu Ognia Piekielnego oskarżanego o bycie… satanistyczną sektą lubującą się w heavy metalu i grach RPG typu „Dungeons & Dragons”. Z kolei Joyce wpada na trop szeryfa Hoppera trzymanego w radzieckim łagrze i wyrusza wraz z Murrayem z misją ratunkową aż na Kamczatkę.

O ile wątek Joyce i Murraya, oraz odbijania Hoppera wydają się neutralne, o tyle dwa pozostałe wątki łączy kolejny antagonista pochodzący z Upside Down: budzący grozę niczym boogeyman killer z klasycznych slasherów z lat 80, przerażający Vecna.


OCENA

Po tylu latach niecierpliwego wyczekiwania, mogę to stwierdzić z całą stanowczością. Jeszcze nigdy „Stranger Things” nie wyglądało tak dobrze. Pod wieloma względami bije na głowę nawet - dotąd najlepszy - sezon pierwszy, który urzekał przede wszystkim klimatem lat 80. Widać wyraźnie, że twórcy, ale również sama produkcja, bardzo dojrzeli. Niczym J K Rowling i „Harry Potter”. To już nie jest produkcja dla nastolatków, a bracia Duffer nie inspirują się już Kinem Nowej Przygody, wczesnymi produkcjami Stevena Spielberga, albo komediami spod znaku Johna Hughesa. Tym razem na warsztat biorą horrory z lat 80. I czegóż tu nie ma? „Koszmar z ulicy Wiązów” idzie ręka w rękę z „Hellraiserem”, mamy też nawiązanie do „Carrie” Stephena Kinga, ale chyba nie w pełni wykorzystujące potencjał opowieści o wyszydzanej nastolatce z super mocami.

Dojrzalszy jest również scenariusz. Bardzo dobrym posunięciem było rozszerzenie czasu ekranowego każdego odcinka do 75, a nawet do ponad 120 minut. Odpowiedni czas ekranowy pozwolił pokazać szczegółowo co nowego słychać u bohaterów serialu, podczas gdy poprzednie sezony poświęcały na wstęp nawet dwa początkowe odcinki. A jak przedstawia się sprawa z dzieleniem sezonu na dwie części? To był jeden z powodów, dla których nie chciałem pisać „dwuczęściowej” recenzji, tylko na spokojnie obejrzeć najpierw cześć 1, a potem cześć 2. I tak: cześć 1. sezonu czwartego była świetna, pełna emocji, mroczna i wciągająca. Część 2. niewiele od niej odstaje jakościowo, chociaż wydaje się przydługa (zwłaszcza początek 9 odcinka; 140 minut całego epizodu to lekkie przegięcie, panowie Duffer), z kolei cliffhanger pod koniec części 1 wypada zdecydowanie lepiej niż ten wieńczący cały sezon ogólnie.

Jasne, można narzekać, że wiele rzeczy jest tu przesadzonych (jak wątek w Kamczatce i akcja ratunkowa Hoppera), jednak liczy się tu klimat lat 80. A ten bracia Duffer (rocznik 1984) oddają niemal bezbłędnie (pisze to rocznik 1989).

Z powodu inspiracji horrorami, nie powinno nikogo dziwić cameo Roberta Englunda, ekranowego Freddy’ego Krugera. Dotąd kojarzony z rolą upiora o twarzy jak przypalona pizza, ubranego w gustowny pasiasty sweterek i noszącego rękawicę najeżoną metalowymi szponami, tu pokazał jak dobry z niego jest również aktor dramatyczny. Monolog granego przez niego Victora Creeda z epizodu 4 (notabene, najlepszego w całym sezonie!) to emocjonalny popis. Horrorowy klimat pozwolił też wpleść w fabułę motyw satanic panic, czyli lęku przed satanistycznymi sektami, który narodził się w latach 80 po wydaniu płyty Iron Maiden „The Number of the Beast”. Z satanistycznymi sektami wiązano wtedy zarówno gwiazdy przeżywającego rozkwit heavy metalu, jak i zapalonych graczy gier RPG, jak np. „Dungeons and Dragons”.

Wracając jednak do aktorów, cała obsada daje z siebie wszystko w tym sezonie, zwłaszcza Sadie Sink w roli Max Mayfield wypada tak znakomicie, że fani już domagają się, by młoda aktorka dostała w przyszłym roku nominację do nagrody Emmy. Obok niej świetnie wypada skryty Jamie Campbell Bower. Najsłabiej z obsady, z kolei, wypada Noah Schnapp jako Will. Wątek Willa wywołał kontrowersje z powodu domniemanego wątku LGBT. Tymczasem on bardziej przypominał dziecko w skórze dorosłego człowieka (te jego załzawione oczy i ciągła zazdrość). Nie mówiąc już o tym, że w tym sezonie wydaje się kompletnie zbędny. Jeśli miałby się uchować wśród bohaterów, sugerowałbym braciom Duffer, by pokazali, że postać ta ma kompleks Piotrusia Pana (opisany, notabene, po raz pierwszy w 1983 r., taka ciekawostka). Albo, być może, Will powinien po prostu dojrzeć, stać się bardziej odpowiedzialny i uszanować innych. Odcinek 8 pokazał, że byłby do tego zdolny. Jeśli natomiast nic się nie zmieni, to tak jak większość fanów narzekała, że w finale sezonu przyszła pora, by zginął ktoś z głównej obsady (a nie kolejna wprowadzona do serialu postać...), tak uważam, że ze wszystkich protagonistów to właśnie Will nadawałby się do odstrzału...

Ponownie bezbłędnie wykorzystana została także muzyka z tamtej dekady. Soundtrack, rzecz jasna, robi ogromne wrażenie, jak zawsze. Ale to piosenki robią robotę. Sprawdzają się brawurowo jako ilustracja do sytuacji, lub motywacji bohaterów. Tak było z „Should I stay or should I go” The Clash w sezonie 1, tak było z „Rock me like a Hurracaine” Scorpionsów w sezonie 2, no i tak było z „Neverending Story” Limahla w sezonie 3. Sezon 4 sporo dobrego zrobił „Running up that hill” Kate Bush będącego tutaj ulubioną piosenką Max Mayfield i w kulminacyjnym momencie ratującą ją z opresji. Choć po obejrzeniu dwóch ostatnich odcinków sądzę, że rozczulą się również fani heavy metalu, a zwłaszcza Metalliki. Scena, w której wykorzystano „Master of Puppets” to mokry sen niejednego wielbiciela mocnego brzmienia, długich włosów, czarnych ubrań i wydzierania się do mikrofonu.

Pozostał zatem jeszcze tylko jeden sezon serialu, choć bracia Duffer zapowiedzieli także serię spin offów obracających się wokół Hawkins i okolic. Nasuwa się pytanie, czyżby Dufferowie pozazdrościli „Gry o tron” od HBO i chcieli dać Netflixowi namiastkę czegoś podobnego? Nie będę ukrywał, że po przeboju HBO, „Stranger Things” to druga serialowa produkcja, która podbiła moje serca w ciągu ostatniej dekady. Być może swoje zrobił mój rocznik: chociaż urodziłem się pod koniec lat 80, to amerykańskie filmy z tej dekady oglądałem w telewizji w latach 90.

Mam tylko nadzieję, że Dufferowie przemyślą dokładnie, jak ma wyglądać finałowy sezon i nie popełnią gafy, jak David Benioff i D. B. Weiss przy finałowym sezonie „Gry o tron”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz