poniedziałek, 25 marca 2024

DIUNA. CZĘŚĆ 2 ******


Zaczynamy w tym samym momencie, w którym przerwaliśmy swoją poprzednią przygodę na Arrakis. Paul Atryda (Timothee Chalamet) i Lady Jessica (Rebecca Fergusson) przebywają wśród rdzennych mieszkańców Diuny, Fremenów. Z początku traktowany jako „całkiem obcy” (jakby to ujął Janusz Panasewicz z Lady Pank), Paul zawiązuje sojusz z Fremenami i nawiązuje romans z jedną z mieszkanek, Chani (Zendaya). Wszystko to ma na celu odzyskanie tronu Arrakis i obalenie nikczemnego wuja Barona Harkonnena (Stellan Skarsgaard), u którego boku staje siostrzeniec Fayde-Rautha (świetny Austin Butler).

Co by nie mówić o najnowszej adaptacji powieści Franka Herberta, jest to produkcja cokolwiek pechowa. Pierwsza część pierwotnie miała trafić do kin już w 2019 roku, jednak pandemia COVID-19 zmusiła dystrybutorów do ciągłego przekładania premiery. Kiedy weszła do kin, zebrała (czyżby przez pomysł hybrydowej dystrybucji) umiarkowany sukces frekwencyjny i realizacja drugiej części stała pod znakiem zapytania. A gdy w końcu realizacja sequela dostała zielone światło, wybuch w Hollywood strajk scenarzystów. Jak nie urok, to przemarsz wojsk!

Na szczęście druga część odniosła o wiele większy sukces (tak więc realizacja adaptacji „Mesjasza Diuny” pozostaje chyba tylko kwestią czasu) i trudno się temu dziwić. W przeciwieństwie do poprzedniej odsłony, którą można traktować jako wstęp do świata Franka Herberta, w kontynuacji większy nacisk położono na wątek batalistyczny. Dało to możliwość wprowadzenia większej widowiskowości w opowieść. 

Nie oznacza to, że film pozbawiony jest stylu Franka Herberta. Ze wszystkich herbertowych dywagacji, skupiono się na aspekcie politycznym, a zwłaszcza religijnym, który będzie szczególnie istotny w następnej części, „Mesjaszu Diuny”. W ten sposób reżyser z jednej strony dba o to, by skupić uwagę widzów, a z drugiej - jak przystało na fana serii - zachowuje (chociaż częściowo) to, co u Franka Herberta najważniejsze. Daje wyraz swojej miłości do cyklu. Nie zdradzając zbyt wiele powiem, że Villeneuve daje podwaliny pod fabułę adaptacji drugiego tomu.

A przy okazji rozpieszcza zarówno widzów jak i obsadę filmu (jak obiecał Javierowi Bardemowi, tak dał możliwość przejechania się na Czerwiu). Pierwsze skrzypce grają tu Timothee Chalamet i Zendaya: chemia między ich bohaterami jest wyczuwalna gołym okiem. A przy okazji Chalamet przebija swoją rolę z poprzedniej części. 

Łatwych do zapamiętania ról jest wiecej. Tak jak w poprzedniej części show kradł Stellan Skarsgaard („My desert, my Arrakis, my Dune”), tak tu oddaje pola świetnemu Austinowi Butlerowi w roli Feyda Rauthy (Sting z adaptacji Davida Lyncha mógłby mu czyścić mundur).

Muzyka herr Hansa Zimmera utrzymuje poziom soundtracku z poprzedniej odsłony, a zdjęcia zachwycają swoją plastycznością (po obejrzeniu filmu będziecie chcieli zdejmować buty by wysypywać resztki piasku…). 

Po obejrzeniu „Diuny” z 1984 roku ciężko było uwierzyć, że ktoś zaadaptuje powieść Franka Herberta z należytym szacunkiem. Denis Villeneuve pokazał, że jest to możliwe, jeśli tylko ktoś podejdzie do tego z głową. Skoro więc „Diuna. Cześć druga” dała nam podwaliny pod adaptację drugiego tomu, to może pora wyczekiwać tym razem „Mesjasza Diuny”? Muad’Dib nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.


Reż. Denis Villeneuve

Czas trwania: 165 minut

Gatunek: science fiction

Tytuł oryg.Dune. Part II

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz