czwartek, 2 stycznia 2025

Cykl na blogu „CultureZone”: „UBÓSTWIANA ÓSEMKA”


Cześć wszystkim. Za nami Sylwester, wchodzimy więc w okres karnawału i szampańskiej zabawy do białego rana. Wspominając ostatni wtorek i rozplanowując przyszłe zabawy taneczne, warto pomyśleć nie tylko o podkładzie muzycznym, ale i odpowiednim/odpowiedniej partnerze/partnerce. Oto moja lista potencjalnych kandydatów na miano KRÓLA/KRÓLOWEJ PARKIETU (nie tylko w dyskotece). Zaczynamy.


8, Nina Sayers [„Czarny łabędź”, reż. Darren Aronofsky]

Zaczynamy skromnie (przynajmniej jeśli chodzi o rodzaj tańca), bo od baletu. Ukazanego jednak w ujęciach Aronofsky`ego, jako medium będące obsesją. Szczególnie ambitnej (aż do granic obłędu) baletnicy. Nina Sayers jest tłamszona przez nadopiekuńczą matkę, a wyzwolenie znajduje tylko w balecie. Tam jednak rywalizuje z inną, równie ambitną baletnicą (Mila Kunis). Aronofsky wnikając w psychikę bohaterki, serwuje widzom typową dla siebie szokującą psychodramę i pokazuje, że balet to horror. Nie tylko dla osób nieprzepadających za tym rodzajem tańca.


Taniec uliczny również stał się tematem licznych filmów muzyczno-tanecznych. Szczególnie po sukcesie serii „Step Up”. Ja skupię się na pierwszej części.


7, Tyler Gage [„Step Up, taniec zmysłów”, reż. Anne Fletcher]

Co by nie mówić o serii „Step Up”, zwłaszcza pierwszej części, pod koniec lat 2000 dała podwaliny nowy gatunek muzyczny, choć odgrzewał schemat znany z „Dirty dancing”. Na jego fali pojawiły się nie tylko sequele, ale również filmy podobne tematycznie, których twórcy szli na castingową łatwiznę obsadzając w głównych rolach gwiazdy talent show typu „You can dance”. Co by nie mówić też o Channingu Tatumie, mimo postury okazał się idealny do roli tancerza (i nic ponad to, chociaż ostatnio pokazał że urodził się również po to, by grać marvelowego Gambita).


Czym może być taniec bez wstawek musicalowych? Potwierdzi to postać z miejsca szóstego, która w równym stopniu pokazała że potrafi śpiewać i tańczyć. Zapraszam do „Chicago”.


6, Velma Kelly [„Chicago”, reż. Rob Marshall]

Świetna filmowa adaptacja musicalu Boba Fosse`a, mimo 23 lat na karku, wciąż porywa obłędną choreografią. Okazała się też wymagająca dla Catherine Zety-Jones, która w trakcie kręcenia była w lekko zaawansowanej ciąży. Mając ten fakt za plecami, można wyjść z podziwu że w myśl zasady animowanego króla Juliana, aktorka wyginając swoje skądinąd ponętne ciało, nie poroniła. Ale jeśli nagrodą może być Oscar dla najlepszej drugoplanowej aktorki, to (parafrazując inną znaną postać studia DreamWorks) jest to poświęcenie, na które gwiazdy mogą być gotowe.


Skoro jesteśmy przy królu Julianie z „Madagaskaru”, dla niego również znalazło się specjalne miejsce w tym rankingu.


5, król Julian [„Madagaskar”, reż. Tom McGrath, Eric Darnell]

Krótka scenka, a jaki przebój spłodziła. W 1/3 to zasługa niezawodnego króla dubbingu, Jarosława Boberka, choć to też zasługa twórców oryginalnego dubbingu, którzy wykorzystali one-hit z lat 90 „I like to move it!” Reel 2 Real, a także autora polskiego przekładu: Marka Robaczewskiego. Król Julian ego ma spore, trudno się więc dziwić że ma się także za króla nie tylko Madagaskaru, ale i parkietu. A mimo to, oglądając pląsy rysunkowego lemura, na myśl przychodzi cytat z „Chłopaki nie płaczą” Lubaszenki: „Te kocie ruchy, te gesty rękami”. Dzieci proszone są na parkiet.


Jeśli masz najskrytsze marzenia, nic - absolutnie nic! - nie powinno stanąć ci na przeszkodzie przed ich realizacją. Nawet gdy pracujesz jako spawacz/spawaczka metalu.


4, Alex Owens [„Flashdance”, reż. Adrian Lyne]

Główna bohaterka pracuje jako spawaczka metalu, jednak dorabia w nocnych klubach jako tancerka. Taniec jest dla niej pasją i to jemu całkowicie się oddaje. Wszystko po to, by dostać się do elitarnej szkoły tanecznej i zostać baleriną. Fabuła banalna i pretekstowa, niemniej… Adrian Lyne, reżyser mający na koncie różnorakie gatunkowo filmy, pokazał że jeśli tylko ma się jakąś pasję, konsekwentnie trzeba ją w sobie pielęgnować, dzięki czemu osiągnie się sukces. Jak to głosi oscarowa tytułowa piosenka: „What a feeling! Being believed!”. Czas więc uwierzyć.


Podium otwiera film, do którego angaż okazał się przełomowy dla wówczas mało znanego (a dziś bardzo znanego) aktora


3, Ren McCormack [„Footloose”, reż. Herbert Ross]

Początki kariery Kevina Bacona można porównać do kariery Johnny`ego Deppa. Obaj zaczynali od klasycznych dziś horrorów (Bacon wystąpił w „Piątku 13-ego”), a popularni stali się dzięki rolom muzycznym. Choć aktor nie jest zawodowym tancerzem, rola zbuntowanego nastolatka w filmie Rossa otworzyła mu drzwi do kariery. Pomyśleć, że szansę na sławę miał Tom Cruise, ale odmówił (ponoć wstydził się tańczyć przed kamerą) i wolał grać we „Wszystkich właściwych posunięciach” (ponoć spektakularna klapa w kinach, ale nie dziwota… z takim tytułem).


Jeśli ktoś miałby panie zaprosić do tańca, to zawodowy tancerz (i okazjonalny, niemniej świetny, piosenkarz), dla którego gra aktorska była pasją. Na parkiet proszony jest Patrick Swayze. 


2, Johnny Castle [„Dirty dancing”, reż. Emile Ardolino]

Wśród mężczyzn wzbudzał zazdrość, dziewczynom zaś śnił się po nocach. Johnny Castle, bohater tanecznego klasyka Emile`a Ardolino, wiedział doskonale jak pobudzić wszystkie zmysły, by panie czuły się na parkiecie jak ryba w wodzie. W głównej mierze była to zasługa nieodżałowanego Patricka Swayzego: nie tylko urodzonego tancerza, ale też romantyka i piosenkarza (nastrojowe „She`s like a wind”, którą przyćmiło tylko „Hungry Eyes” Erica Carmena). A że polskie nastolatki zwierzały się rodzicom, że idą na film „Wirujący seks”… pal sześć.


Gdy mówimy o królu parkietu, tylko jeden aktor może przyjść do głowy - John Travolta. A że w dorobku ma dwie taneczne role, nie mogłem się zdecydować którą wybrać…


1, Tony Manero [„Gorączka sobotniej nocy”, reż. John Badham], Vincent Vega [„Pulp fiction”, reż. Quentin Tarantino]

… dlatego też wcisnąłem obie! Wszystko zaczęło się u schyłku lat 70, w okresie największego rozkwitu kariery Travolty, kiedy aktor najpierw porywał tłumy na parkiet w rytmie szlagierów Bee Gees, a potem sam dał się porwać nieodżałowanej Olivii Newton-John. Kolejne lata były dla aktora chude (jeśli nie liczyć komediowego występu w „I kto to mówi?”, gdzie i tak show kradł bobas z głosem Bruce`a Willisa). Ale wystarczyło, by na początku lat 90 Travolta znów dał się porwać - tym razem przez Umę Thurman. I to za namową Quentina Tarantino. Ma się wzięcie, nie?



To był mój ranking ekranowych tancerzy i tancerek. Jakie przykłady wam przychodzą do głowy? Piszcie swoje typy w komentarzach. Widzimy się za tydzień z nowym rankingiem. Cześć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz