THE BRUTALIST ******
Nim przejdę do omawiania, krótka powtórka z historii sztuki ze szczególnym naciskiem na architekturę. Brutalizm był stylem architektonicznym, który narodził się w drugiej połowie XX wieku (późny modernizm), zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Charakteryzował się tym, że architekci tworzyli swoje budowle w tworzywie z jednej strony trwałym, a z drugiej: lekkim i mniej kosztownym: betonie. W Polsce przykłady tego stylu można znaleźć w Katowicach: są to Spodek, oraz stacja kolejowa. Zagranicznymi przedstawicielami, dodam że Żydami z pochodzenia, byli m.in. Le Corbusier, a zwłaszcza Marcel Breuer.
Życiorys tego drugiego posłużył za fabułę tego epickiego biograficznego fresku. Bohaterem jest węgierski architekt László Toth (Adrien Brody z Oscarem w kieszeni), który w trakcie II wojny światowej emigruje do Stanów Zjednoczonych (prawdziwy Breuer emigrował tam jeszcze przed 39` rokiem). Początkowo pracuje u kuzyna jako projektant mebli, jednak jego życie zmienia się gdy poznaje Harry’ego Lee (Joe Alwyn), który zleca mu przeprojektowanie dla ojca biblioteki. Projekt spotyka się z reakcją „zadowolonego” klienta, który w ramach przeprosin za „radosne” uniesienia zleca Tothowi coś ambitniejszego: projekt rodzinnego mauzoleum połączonego z kościołem i biblioteką dla dopiero co zmarłej żony.
Dopiero co rozpoczęty rok 2025 filmowo zaczął się dla mnie wybornie. Po olśniewającym wizualnie „Flow” Gintsa Zilbalodisa przyszła bowiem pora na epickiego „Brutalistę” Brady’ego Corbeta, a tymczasem swoje kiełki już ostrzy dla mnie nastrojowy (jak zapewniają trailery) „Nosferatu” Roberta Eggersa. Póki co „Brutalista” ma sporą szansę na statuetkę w kategorii Najlepszy Film Roku, tak jak dopiero co omówiony film Zilbalodisa w kategorii Najlepszy Pełnometrażowy Film Animowany. Pod płaszczykiem historii żydowskiego emigranta parającego się dopiero co kiełkującym nowym stylem architektonicznym, reżyser ukazał bowiem niedolę Żydów, którzy w okresie II wojny światowej opuścili swoje dobra dla lepszych warunków do życia. Podczas oglądania chwilami przypomina się przejmująca scena z „Listy Schindlera”, w której radziecki oficer wypytuje ocalałych z Holocaustu Żydów, dokąd oni się podzieją, skoro nigdzie ich nie chcą.
Tak, „The Brutalist” to kolejny w ciągu kilku ostatnich miesięcy, obejrzany przeze mnie film podejmujący temat antysemityzmu i próbach zmagania się z nim. O ile w „Prawdziwym bólu” mówiło się prostymi środkami jak z tym fantem sobie radzić, o tyle w filmie Corbeta przywołuje się sam problem wrogiego stosunku do narodu żydowskiego. Thot, jego żona (bardzo dobra Felicity Jones) i siostrzenica żyją w nędzy (co jest o tyle trudne, bo żona Thota jest chora na osteoporozę) i ledwo wiążą koniec z końcem. Sam Thot raz traci pracę, by za chwilę ją odzyskać, a sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej gdy siostrzenica poznaje chłopaka i decyduje się z nim wyprowadzić do Jerozolimy.
Cały ciężar tragizmu roli spada na barki nieszczęsnego Adriena Brody`ego, który jednak może przypłacić cały swój wysiłek kolejnym (chyba dopiero co drugim) Oscarem w swojej karierze. Aktor chyba nie bez powodu został obsadzony w tej roli, bo jego kreacja nasuwa skojarzenia z „Pianistą” Polańskiego; z tą różnicą, że tam cierpiał za miliony (Żydów), tu: najwyżej za całą rodzinę. Ale i tak jest to poświecenie, za które winien jest otrzymać kolejną statuetkę od szacownej Akademii Filmowej.
Podobnie jak Oscar należy się Corbetowi, bo nie dość że udał mu się monumentalny niczym budowle Thota, film roku, to jeszcze na wciąż aktualny temat (podejrzewam mocną konkurencję w kategorii Najlepszy Scenariusz z „Prawdziwym bólem”) i podana w tak epicki sposób, że tylko przyklasnąć można. „Diuna. Część druga” może się czuć zagrożona, choć była niewiele krótsza i nie brakowało w niej epickości. Niby film trwa 3,5 godziny, ale widzom przelecą jak z bicza strzelił.
Nie mówiąc już o tym, że mniej więcej w połowie filmu następuje przerwa w wyświetlaniu projekcji. O czymś takim, plus-minus 20 lat temu (np. przy premierze „Władcy Pierścieni: Powrotu Króla” Petera Jacksona), a nawet rok temu (przy premierze „Czasu Krwawego Księżyca” Martina Scorsese), można było sobie tylko pomarzyć.
Reż.: Brady Corbet
Czas trwania: 210 minut
Gatunek: dramat
Tytuł oryg.: „The Brutalist”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz