piątek, 22 października 2021

Cykl na blogu CultureZone: KĄCIK LITERACKI.


Witam serdecznie. W najnowszym odcinku zapraszam na odległą planetę Arrakis, zwaną również Diuną. Właściwie po poprzednim zdaniu staje się jasne, co jest tematem nowego odcinka „Kącika literackiego”. Recenzja kultowej książki SF Franka Herberta „DIUNA”. Zaczynamy.



Frank Herbert, „DIUNA” (tł. Marek Marszał) ****** (wznowienie)

rok wyd. oryg. 1965; rok wyd. pl.: 2021


Seria „Kroniki Diuny” bez wątpienia należy do kamieni milowych w rozwoju literatury science fiction, a Frank Herbert jest stawiany obok takich klasyków, jak Isaac Asimov, Philip K Dick, czy nasz Stanisław Lem. I naprawdę trudno uwierzyć, że początkowo nikt nie chciał „Diuny” wydać (ale w sumie tak jest z większością książek, które z czasem stają się bestsellerami). W ciągu ostatnich dwudziestu lat swojej kariery pisarskiej, Herbert (że zacytuję antycznego klasyka, Horacego) „wybudował pomnik trwalszy niż ze spiżu”. Jakie były ku temu powody?


FABUŁA

Na odległą, pustynną planetę Arrakis, zwaną również Diuną, przybywa młody pretendent rodu Atrydów, Paul Atryda. Diuna jest źródłem surowca: przyprawy zwanej melanżem. Kto spróbuje tego surowca, ten zyska moc przepowiadania przyszłości i długowieczność. Paul  Atryda otrzymał Diunę jako lenno po wypędzonym rodzie Harkonnenów. Nie wie jednak, że poprzez ten czyn, wpadł w sam środek wielkiego spisku.


OCENA

Twórczość science fiction Franka Herberta charakteryzuje się elementami ekologicznymi, psychologicznymi, teologicznymi (spory wpływ na twórczość Herberta miała m.in. religia buddyjska) i politycznymi. „Kroniki Diuny” są tego koronnym dowodem. To nie akcja jest najważniejsza w tym cyklu, ale wspomniane podteksty. Gdyby obedrzeć pierwszy tom z tych wszystkich podtekstów, „Diuna” byłaby nie tylko krótsza o 2/3 objętości, ale też… zwyczajnie banalna, bo zawarta tam intryga jest prosta, jak konstrukcja cepa.

Przyznam się, że nie od razu przekonałem się do cyklu Franka Herberta, a już na pewno do pierwszego tomu. Być może wpływ na to miała moja początkowa niechęć do literatury science fiction. Może nie chciałem czytać „Diuny”, bo słyszałem, że to nietypowa powieść science fiction: owszem, rozgrywająca się na obcej planecie, ale bez tych wszystkich walk na miotacze laserów, lub z kosmitami (w całej „Diunie” i w dalszych tomach pojawiają się tylko stwory zwane czerwiami, które strzegą dostępu do melanżu). O tym, że została sfilmowana już w połowie lat 80 przez Davida Lyncha (i to z marnym skutkiem…) dowiedziałem się znacznie później, więc nie sądzę by ta pogłoska stała się powodem, dla którego nie chciałem sięgnąć po książkę.

A kiedy w końcu po nią sięgnąłem, okazało się, że – mimo skromnej liczby akcji – jest to bardzo wciągająca książka. Grubo ponad 760 stron przeczytałem jednym tchem. Co mnie urzekło w książce Herberta? Niewątpliwie wykreowany przez niego świat, łączący w sobie elementy religijne, ekologiczne i psychologiczne. Nic zatem dziwnego, że gdy w końcu książka Herberta została wydana, znalazła swoich zwolenników m.in. wśród hippisów. Warto w tym miejscu dodać, że książka Herberta inspirowała poniekąd George`a Lucasa przy „Gwiezdnych Wojen”. A w dodatku napisane jest to tak barwnym językiem, że książkę dosłownie się wchłania.

Na plus zasługuje również galeria równie barwnych postaci przewijających się na kartach książki Franka Herberta. Począwszy od walecznego, szlachetnego i młodego Paula Atrydy, przez jego rodziców, Lady Jessikę i księcia Leto Atrydę, a skończywszy na nikczemnym baronie Vladimirze Harkonnenie i jego następcy, Feydzie Raucie Harkonnenie, wszyscy zapadają w pamięci na długie lata. Wszyscy zostali odmalowani tu z godnym pochwały pietyzmem.

Pozostaje jeszcze kwestia, czy warto, w takim razie, sięgnąć po dwa tomy napisane przez Briana Herberta i Kevina Andersona w oparciu o notatki do niepowstałego tomu siódmego. Frank Herbert miał w planach napisanie siódmego tomu „Kronik Diuny”, jednak jego śmierć przekreśliła plany pisarskie. Brian Herbert i Kevin Anderson napisali nie jeden, ale dwa tomy wieńczące „Kroniki Diuny” i sądzę, że warto również po nie sięgnąć. Język literacki, oczywiście, będzie inny, jednak nie powinno to zniechęcić do lektury. Czego nie mogę powiedzieć o kolejnych prequelach, spin offach i midquelach: te książki z serii o Diunie to dla mnie już raczej skok na kasę i żerowanie na popularności Herberta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz