czwartek, 7 października 2021

Cykl Recenzenta Marcina: UBÓSTWIANA ÓSEMKA.


Witam was serdecznie. W kinach można (jeszcze…) oglądać najnowszego Bonda, czyli „Nie czas umierać” (recenzja, miejmy nadzieję, jeszcze w tym roku...). Reżyserem jest tym razem Amerykanin (po raz pierwszy w historii serii) , Cary Joji Fukunaga, który ustanowił pewne innowacje. Nie on jeden próbował wprowadzać drobne zmiany w bondowskiej serii. Przed nim pojawiło ośmiu najbardziej wpływowych REŻYSERÓW BONDOWSKICH FILMÓW. Oto kto się wśród nich znalazł. Zaczynamy.


8, Terence Young [„Dr No”]

Dla wielu wielbicieli agenta 007, najlepszym odtwórcą roli Bonda był i jest Sean Connery. A czyja to zasługa? Reżysera pierwszego filmu z bondowskiej serii, Terence`a Younga. Mało kto wie, że gdyby nie Young, Connery zagrałby Bonda za pewne w zupełnie inny sposób, niż w finalnej wersji. Pojawiły się pogłoski, że grając Bonda, Sean Connery po prostu naśladował Younga. A tymczasem Young nauczył Connery`ego eleganckiego wysławiania się, chodzenia, czy ubierania. Stworzył bondowski styl, który (z małymi zmianami) obowiązywał przez następne lata. Krótko mówiąc Terence Young stworzył filmowy wizerunek Bonda.

Przez lata filmy o Bondzie uchodziły za wyidealizowane filmy o agencie ratującym świat i podrywającym panienki. I choć dopiero niedawno udało się zmienić ton serii, już wcześniej próbowano nadać jej powagi. Udało się to Johnowi Glenowi w „Licencji na zabijanie”.

7, John Glen [„Licencja na zabijanie”]

John Glen uchodzi za rekordzistę w bondowskiej serii. Zaczął w czasach, gdy Bonda grał jeszcze Roger Moore i znał komediowy, wręcz komiksowy, ton tych filmów. Kiedy Moore`a zastąpił Timothy Dalton, aktor szekspirowski, Glen zmienił także ton serii. Przy „W obliczu śmierci” widać ledwie zarys nowej koncepcji. Późniejsza „Licencja na zabijanie” jest krokiem naprzód: Bond Daltona, pozbawiony tytułowej licencji 007 i żądny zemsty, jest niemal chodzącą maszyną do zabijania. Szkoda, że Dalton pokłócił się z producentami co do kasy za rolę. Byłby idealnym Bondem, nawet w obecnych czasach.

W serii o Bondzie, jak w każdej sensacyjnej serii, liczy się akcja. Nie oznacza to, że Bondy stronią od psychologii i relacji międzyludzkich. Dowiedli tego Michael Apted i Marc Foster.

6, Marc Foster [„Quantum of Solace”]/Michael Apted [„Świat to za mało”]

Marc Foster przyznawał w wywiadach, że nie uważał się za właściwy wybór na reżysera bondowskich filmów. Dość wspomnieć, że przed „Quantum od Solace” nigdy nie kręcił kina akcji (miał na koncie, chociażby, „Marzyciela” z Johnnym Deppem). Dlatego przy kręceniu swojego Bonda skupił się na swoich bohaterach, niż nawalance (co, zresztą, w filmie widać: sceny akcji w „Quantum of Solace” wołają o pomstę do nieba). Podobną strategię, tyle że z lepszym skutkiem, wybrał wcześniej nieodżałowany Michael Apted: on kręcił sceny właściwe dla dramaturgii, a sceny akcji zostawił II ekipie.

Sporo innowacji wprowadził do popularnej serii reżyser drugiego Bonda z udziałem Pierce`a Brosnana: Roger Spottiswood.

5, Roger Spottiswood [„Jutro nie umiera nigdy”]

Roger Spottiswood – w przeciwieństwie do Marca Fostera – od razu odnalazł się w kinie akcji. Ale jego podejście do bondowskiej serii było na wskroś innowacyjne. Po pierwsze w „Jutro nie umiera nigdy” ograniczył komputerowe efekty specjalne do minimum. Scena z helikopterem na hongkońskim targu w powstawała w naturalnych plenerach. Po drugie: nakręcony przez niego Bond obracał się wokół mediów i ich negatywnego wpływu na społeczność. To właśnie przez ten kontekst wielu uważa tego Bonda z Brosnanem za jednego z najlepszych w serii. A ja należę do tej większości…

Martin Campbell to bez wątpienia jedno z najbardziej znanych nazwisk związanych z serią o Bondzie. W końcu Nowozelandczyk dał nam dwóch ostatnich Bondów: Pierce`a Brosnana i Daniela Craiga.

4, Martin Campbell [„Goldeneye”, „Casino Royale”]

W obu przypadkach reżyser musiał się wstrzelić w czasy, gdy jego Bondy musiały powstać. Bond Brosnana był koktajlem wcześniejszych odtwórców ról agenta 007. Na dodatek „Goldeneye” był filmem powstałym niedługo po upadku komunizmu, a Rosjanie, z którymi Bond się zmagał, byli echem upadłego ZSRR. Sporo kłopotu Campbell miał przy prezentacji Daniela Craiga. Fani narzekali, że jest brutalny, niski i brzydki, a w dodatku to blondyn. W nosie miał też, czy martini ma być wstrząśnięte, czy zmieszane. Ale był to też Bond post bourne`owski, idealny na nowe, realistyczne czasy. Będziemy za nim tęsknić.

Podium otwiera reżyser, któremu zawdzięczamy jednego z najlepszych Bondów z udziałem Rogera Moore`a: Lewis Gilbert.

3, Lewis Gilbert [„Szpieg, który mnie kochał”]

Z Lewisem Gilbertem jest podobna historia jak w przypadku Marca Fostera: kino akcji nie było jego domeną. Nim nakręcił „Żyje się tylko dwa razy”, piątego Bonda z Seanem Connery, dwukrotnie odrzucił propozycję. Ostatecznie jednak wywiązał się z zadania, a pełnię swoich możliwości pokazał już dziesięć lat później w filmie „Szpieg, który mnie kochał” z Rogerem Moorem. Utemperował bowiem komediowe akcenty wcześniejszych Bondów, w których grał Moore i dodał poważny klimat, co było powiewem świeżości w serii. Szkoda tylko, że dwa lata potem nakręcił dużo słabsze „Moonraker”, także z Rogerem Moorem.

Jeszcze więcej dobrego dla serii o Bondzie zrobił kolejny reżyser, który niekoniecznie jest kojarzony z kinem akcji: Sam Mendes.

2, Sam Mendes [„Skyfall”]

Dwa pierwsze Bondy z Danielem Craigiem niby były powiewem świeżości dla serii, ale fanom ciężko było zaakceptować realizm „Casino Royale” i „Quantum of Solace”. Mendes, mający na koncie dramaty („American Beauty”, „Droga bez powrotu”), wniósł powiew świeżości. Zachował bourne`owski realizm znany z poprzednich dwóch odsłon, ale oddał serii to, co utraciła: ironiczny humor, martini z wódką (wstrząśniętą, niezmieszaną), bondowską piosenkę (oscarowy utwór Adele) i astona martina DB5. Tak jak w przypadku Gilberta, zawód przyszedł przy kolejnym bondowskim filmie Mendesa: „Spectre”.

Na pierwszym miejscu znalazł się reżyser, który nakręcił najbardziej przełomowego Bonda w historii serii. Mowa, oczywiście, o „Goldfingerze”, którego reżyserem był Guy Hamilton.

1, Guy Hamilton [„Goldfinger”]

Guy Hamilton, reżyser czterech Bondów, okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Wykorzystał fakt, że z reżyserii „Goldfingera” zrezygnował Terence Young i zebrał wszystkie elementy, które przyczyniły się do popularności bondowskiej serii. To tu po raz pierwszy pojawili się przeciwnicy knujący spisek na globalną skalę, oraz kobiety mające nazwiska z seksualnymi podtekstami (Pussy Galor, czyli dosł. Cipka Galor). Tu również po raz pierwszy pojawił się aston martin DB5, ikoniczny samochód Bonda. Że już nie wspomnę o ikonicznej piosence Shirley Bassey. Bondowski majstersztyk.


To była moja lista najlepszych reżyserów filmów o Jamesie Bondzie. Którzy według was byli najlepszymi? Piszcie w komentarzach swoje typy, a my widzimy się za tydzień z nowym rankingiem. Cześć, idę napić się martini z wódką. Wstrząśnięte, niezmieszane…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz