wtorek, 26 października 2021

DIUNA ******

Nowy film Denisa Villeneuve`a („Nowy początek”, „Blade Runner 2049”) był niewątpliwie najbardziej wyczekiwaną premierą kinową ostatnich lat. I, jednocześnie, kolejną, najbardziej dotkliwą (obok „Nie czas umierać”), ofiarą Covid-19. Premiera „Diuny” początkowo była planowana na rok 2019, jednak kolejne obostrzenia sprawiły, że trzeba było ją przekładać i przekładać. W pewnym momencie sugerowano nawet dystrybucję filmu wyłącznie online, dzięki HBO Max, na co jednak nie chciał się zgodzić sam reżyser. Wszyscy wyczekiwali tego filmu z niecierpliwością, dlatego ostatecznie zdecydowano się na dystrybucję hybrydową, zarówno w kinach, jak i na HBO Max (u nas, niestety, niedostępną, dlatego w Polsce można obejrzeć „Diunę” wyłącznie w kinach).

Łatwo można zrozumieć, skąd ta niecierpliwość u widzów. „Diuna” to jedna z najbardziej znanych powieści SF. Nie tylko w dorobku Franka Herberta, ale również ogólnie w historii literatury science fiction. Przez lata była uważana za nie do zekranizowania, ponieważ autor zawarł tam zagadnienia zarówno psychologiczne, jak również teologiczne (sporo odniesień do islamu), polityczne, a nawet biologiczne. Fabuła, na dobrą sprawę, pełni tam drugorzędną rolę i nie jest tak bardzo ważna.

W połowie lat 80 na ekranizację skusił się David Lynch, ale jego próba – delikatnie rzecz ujmując – nie sprostała wymaganiom. Sporo z zagadnień Herberta po prostu wywalono. Do dziś Lynch uważa swoją ekranizację za swój najgorszy film (sytuacji nie polepszyła wersja reżyserska, zrobiona cztery lata później). Teraz na ekranizację opus magnum Herberta skusił się Denis Villeneuve, który od dziecka marzył o sfilmowaniu „Diuny”. W jego wizji widać, zresztą, więcej serca włożonego w produkcję. W przeciwieństwie do Lyncha, Villeneuve odrzucił tylko nieliczne zagadnienia z książek Herberta, dbając jednocześnie o zalążek fabuły. Sporo zyskał, dzieląc swoją ekranizację na dwie części (a jeszcze w planach ma sfilmowanie drugiego i trzeciego tomu cyklu). Dzięki temu „Diuna” AD 2021 nie posiada chaotycznej fabuły i nawet jeśli ktoś nie czytał cyklu Herberta, treść okaże się przystępna.

Nowa „Diuna” bije na głowę wersję Lyncha również pod względem obsady. Timothee Chalamet zdecydowanie lepiej wypadł w roli Paula Atrydy, niż wcześniej Kyle MacLahlan. Patrząc na MacLahlana trudno było uwierzyć, że Paul Atryda w pierwszej części ma dopiero 15 lat! Tymczasem Chalamet zdecydowanie bardziej pasuje do ról nastolatków, choć ma już ponad 25 lat (MacLahlan niby miał tyle samo w wersji Lyncha, a wyglądał zbyt dojrzale, by grać nastolatka). Wszystkich i tak bije tu na głowę brawurowy Stellan Skasgaard, który każdą swoją obecnością na ekranie rozgrzewa temperaturę do czerwoności.

Trzeba tu rówież przyznać, że pod względem technicznym i scenograficznym jest lepiej. „Diuna” AD 1984 zestarzała się pod względem efektów specjalnych, które mogą dziś śmieszyć. Z kolei przy tworzeniu scenografii, twórcy nowej ekranizacji inspirowali się niesamowitymi ilustracjami Wojciecha Siudmaka (sam Villeneuve przyznał, że twórczość Siudmaka wywarła mocny wpływ na rozwój jego wizji).

Wreszcie nie można zapomnieć o soundtracku Hansa Zimmera. Twórca muzyki do „Króla Lwa”, „Piratów z Karaibów”, czy „Mrocznego Rycerza” zdążył przyzwyczaić słuchaczy do podniosłych, rozbuchanych ścieżek dźwiękowych (wystarczy posłuchać muzyki do filmów Nolana). Tymczasem muzyka z „Diuny” brzmi zupełnie inaczej. Jest bardziej mistyczna, refleksyjna, a nawet epicka. Jeśli jest podniośle, to tylko pod koniec poszczególnych części soundtracku. Oczywiście, Zimmer wiele razy nawiązywał w swojej muzyce do wybranych kultur. Dla przykładu: muzyka z „Króla Lwa” brzmi jak afrykańskie tam-tamy, z kolei w muzyka z „Piratów z Karaibów” przypomina klasyczne szanty, żeglarskie melodie. Zawsze jednak Zimmer potrafił im nadać jakiś podniosły ton. Tutaj tego nie ma, ale i tak jest czego posłuchać.

Właściwie jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to do pomysłu, by obie części „Diuny” nie kręcić jednocześnie. Pomysł, by jedną książkę zekranizować w dwóch filmach był przemyślany i w pewnym sensie konsekwentny (więcej herbertowskich zagadnień). Z drugiej strony skoro Villeneuve podjął się sfilmowania ogromnych rozmiarów (grubo ponad 700 stron!) powieści Herberta w dwóch częściach, mógł każdą z nich kręcić jednocześnie. Krok jaki podjął względem filmowej „Diuny” przypomina mi bardziej sprawdzian: jak fani zareagują na nowy film (tym bardziej, że wyniki frekwencyjne poprzedniego „Blade Runnera 2049” wołały o pomstę do nieba)? Czy im się spodoba? Czy jest w ogóle sens ekranizowania dalszych tomów cyklu? 

Prawda jest bowiem taka, że od wyników frekwencyjnych zależy to, czy może powstać planowany sequel (obejmujący fabułę drugiej połowy książki Herberta). W Internecie już można znaleźć jakieś informacje zapewniające, że „Dune. Part 2” powstanie. Prawda jest jednak taka, że film jest dostępny na świecie zarówno w kinach, jak i online. Mimo to osobiście trzymałbym kciuki za realizację drugiej części. Zwłaszcza po tym, co widzowie finalnie dostali w części pierwszej. To tak, jakby dostać połowę tortu i nie otrzymać reszty… Byłaby wielka szkoda, prawda?


Reż. Denis Villeneuve

Czas trwania: 155 minut

Gatunek: film SF

Tytuł oryg. Dune. Part 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz