piątek, 3 grudnia 2021

POGROMCY DUCHÓW : DZIEDZICTWO ****


Kiedy w 2016 roku na ekrany kin weszła żeńska wersja kultowej franczyzy „Ghostbusters”, fani mięli prawo wszcząć alarm. To, co zrobił z cyklem Paul Feig, było bowiem zwyczajnym zbezczeszczeniem wspomnień wielu osób urodzonych w latach 80 i 90 XX wieku. I to pomimo tego, że oryginały Ivana Reitmana arcydziełami nie były (pisze to oddany fan obu części). Nie chodziło nawet o zastąpienie męskiej obsady żeńską. Po prostu poziom dowcipu był tak żenujący, jakby ekipę opętał Gozer z resztą duchów. Nawet oryginalna ekipa nic nie mogła pomóc, bo stara obsada występowała tam w charakterze absurdalnych cameos. Filmy Reitmana dostarczały sporo zabawy, czego nie można było powiedzieć o niedawnym żeńskim potworku od Paula Feiga.

Dan Aykroyd, pomysłodawca cyklu, nie poddał się. Dwa lata po tamtej klapie ogłosił, że powstanie nowa odsłona, tym razem zacierająca wszelkie ślady po żeńskiej części i będąca bezpośrednim sequelem oryginalnych poprzedników. Choć w 2015 roku zmarł Harold Ramis (grał Egona Spenglera w oryginalnych „Pogromcach”), a Bill Murray ogłosił, że kończy z błazenadą na ekranie (tak jakby dotąd pajacował w filmach), Aykroyd znalazł na oba problemy złote środki. W efekcie w „Pogromcach duchów: Dziedzictwie” spotykamy wnuki jednego z Pogromców, którzy natrafiają na ślady działalności swojego zmarłego krewnego. Kiedy świat zostanie opanowany ponownie przez zgraję umarlaków, trzeba będzie wyciągnąć jeszcze działające miotacze laserowe, przywdziać znoszone skafandry Pogromców Duchów i uruchomić ledwo zipiący samochód przypominający karawan skrzyżowany z karetką pogotowia.

Jestem absolutnie pewny, że po 2016 roku właśnie na takich „Pogromców duchów” czekało wielu fanów oryginalnych części. Lekką, balansującą na granicy horroru i komedii, rozrywkę z sympatycznymi bohaterami. Sporym plusem było wybranie Jasona Reitmana (syna Ivana Reitmana, twórcy oryginałów) na stanowisko reżysera. Reitman jr godnie przejął pałeczkę po swoim ojcu, odnosząc się do franczyzy z należytym szacunkiem. Można narzekać, że film został zrobiony na zasadzie nostalgii za oryginałami sprzed lat (w filmie, prócz starych postaci, wracają też potężne bóstwo Gozer i Zuul, czyli duch o wyglądzie wściekłego niedźwiedzia/pumy) – tak samo powstawały takie „sequele po latach”, jak: „Jumanji: Przygoda w dżungli” Jake`a Kasdana, czy „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” J. J. Abramsa. Co z tych narzekań jednak, skoro jest to sequel dużo bardziej przemyślany niż wspomniana (tfu!) żeńska popłuczyna? Bardziej żywsza, przez co powinna się podobać współczesnym widzom, a jednocześnie mrugająca co chwilę oko do starszych widzów.

Do tego wszystkiego Reitman jr zdaje się poprawiać to, co nieudolnie chciał pokazać Paul Feig w swojej wersji: że, owszem, męska ekipa da radę duchom, ale kobiety – gdy zajdzie taka potrzeba – też pokażą swoją zaradność i odwagę. A także, że potrafią dopiec facetom, którym się wydaje, że sami sobie poradzą. Nie, u Reitmana jr faceci mogą co najwyżej nieco pomóc we wspólnej walce ze Złem przez duże „Z”. Nie zapomni również o porządnej dawce humoru, obracającego się wokół postaci matki głównych bohaterów, a zwłaszcza wokół Paula Radda wcielającego się w geekowego nauczyciela, puszczającego dzieciakom… horrory z lat 80 (m.in. „Cujo” i „Laleczkę Chucky”… szkoda, że ja nie miałem takiego nauczyciela).

Można też narzekać, że jeśli pojawia się oryginalna obsada, to dopiero pod sam koniec, ale myślę że był to celowy zabieg. Od premiery „Pogromców duchów 2” minęły 32 lata. Od tamtego czasu ekipa Pogromców mocno się zestarzała (widać to zwłaszcza na przykładzie Billa Murraya – trudno uwierzyć, że ma dopiero 70 lat, bo wygląda o dziesięć lat starzej!). Tyle że Jason Reitman musiał być tego świadomy, skoro finałową konfrontację z duchami oglądamy w półmroku i trudno się uważnie przyjrzeć Murrayowi, Aykroydowi i Erniemu Hudsonowi. W ten sposób uniknął krytycznych uwag związanych z powrotami aktorów do swoich ról sprzed lat (przypadek Harrisona Forda i jego powrotu do roli Indiany Jonesa). A, byłbym zapomniał: jeśli się zastanawiacie gdzie w filmie podziała się Sigourney Weaver, to… poczekajcie do sceny po napisach. Nie zawiedziecie się.

Wbrew opinii jaka przyjęła się w Internecie, nowi „Pogromcy duchów” nie zostali nakręceni wyłącznie dla starszej widowni w celu wywołania tylko nostalgii. To kolejny „sequel po latach”, który mógłby połączyć dwa pokolenia. Czasy się zmieniają, filmy się zmieniają, technika komputerowa idzie do przodu, ale jak widać jest jeszcze miejsce na okazywanie szacunku filmom sprzed ładnych paru lat. Właśnie na takich „Pogromców duchów” czekali fani… przynajmniej od 2016 roku.

A jeśli to dla was za mało, to dodam, że Ivan Reitman oglądał gotowy film na pokazie próbnym i obsypywał Reitmana jr komplementami, że jest z niego bardzo dumny. Trudno o lepszy komplement dla własnego syna.


Reż. Jason Reitman

Czas trwania: 125 minut

Gatunek: komedio-horror

Tytuł oryg. Ghostbusters: Afterlife

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz