środa, 12 stycznia 2022

Cykl na blogu CultureZone: „PROGRAM W ODCINKACH”


Witam bardzo serdecznie. Zanim przejdę do omawiania tegorocznych seriali, na moment jeszcze powspominamy miniony rok 2021. Choć pewnie mało kto wspominałby z radością omawiany poniżej serial, zwłaszcza jego najnowszy sezon. Na początku nowego roku będziemy się bowiem pastwić nad 2. sezonem „WIEDŹMINA”.



WIEDŹMIN, sezon 2 ***

twórca: Lauren Schmidt-Hissrich

obsada: Henry Cavill, Anya Chalotra, Freya Allan, Anna Shaffer, Joey Batey, Kim Bodnia, Graham McTavish, Chris Fulton


Na początek nadmienię, że 1. sezon „Wiedźmina” od platformy Netflix również miał swoje wady. Zgrabnie wykorzystywał materiał źródłowy złożony z dwóch zbiorów opowiadań, ale przy okazji tak bardzo burzył chronologię, że nie ważne, czy ktoś czytał sagę Andrzeja Sapkowskiego, czy nie, łatwo mógł się pogubić. Fanom nie podobały się też pomniejsze różnice między sagą, a serialem (np. zbroje rycerzy Nilfgaardu). Showrunnerka, Lauren Schmidt-Hissrich, obiecała poprawić wady sezonu 1., co paradoksalnie nie polepszyło jakości samego serialu.


FABUŁA

Wiedźmin Geralt z Rivii (Henry Cavill) przybywa wraz z księżniczką Ciri do siedliszcza innych wiedźminów o nazwie Kaer Morhen. Początkowo szkoli ją w walce mieczem, choć nie z zamiarem przemiany w wiedźminkę. Później jednak okazuje się, że z Ciri związana jest pewna pradawna przepowiednia, głosząca, że dziewczynka sprowadzi na Kontynent śmierć i pożogę.


OCENA

Przystępując do recenzowania 2. sezonu „Wiedźmina” od Netflixa, sowicie się do niej przygotowałem. Nie tylko przeczytałem liczne (w głównej mierze – negatywne) opinie o nowej serii, ale też przeczytałem dla powtórki „Krew elfów”, pierwszy tom powieściowej sagi o wiedźminie, żeby mieć jakieś porównanie. I przyznaję, wiadro pomyj zostało na ten sezon wylany nie bez powodu. Pomijam fakt, że serial w żaden sposób nie oddaje klimatu z książek Sapkowskiego (zresztą, polska niesławna adaptacja, o dziwo, pod tym względem była niewiele lepsza…), bo trudno oczekiwać od Amerykanów, że idealnie oddadzą w swoich produkcjach klimat europejskiego folkloru. Sezon 2. ma duże gorsze wady.

Przede wszystkim poważnie kuleje tu scenariusz. Oczywiście, powstało wiele ekranizacji/adaptacji (niepotrzebne skreślić), które mniej lub bardziej wiernie przekładały książkowe materiały źródłowe na język kina. Jeśli jednak już wprowadzać jakieś zmiany, to powinny mieć jakieś logiczne uzasadnienie, nawet gdyby chodziło o uproszczenie fabuły książki. Tyle że scenariusz 2. sezonu „Wiedźmina” naszpikowany jest absurdami, przy których fani Sapkowskiego nasłaliby na ekipę wiedźmina, potrząsając sakiewką na zachętę. W efekcie serial odszedł od książkowego pierwowzoru nie tylko klimatem, ale i fabułą. Cała intryga wokół Ciri jest śmieszna i nic nie ma wspólnego z „Krwią elfów” (tam intryga też obracała się wokół Ciri, ale miała więcej sensu). Nie ma też co liczyć na nawiązania do gier CD Projekt, bo prócz wzmianki o Dzikim Gonie, nie ma tu nic z konsoli.

Sezon 2., owszem, pewne elementy upraszcza (np. pierwsze spotkanie Yennefer z Ciri w świątyni Meritele opisane jako retrospekcja w rozdz. 7, tu wylądowało już w odcinku 6, żeby żaden amerykański widz się nie pogubił w zawiłej fabule), inne z kolei bardziej rozbudowuje (trening Ciri, któremu Sapkowski poświęca rozdz. 2 został rozbity na odcinek 3-4), lub podaje w pigułce (pobyt Triss u wiedźminów opisany w rozdziałach 2-3, spłycono do odcinka 4). Tyle że nawet w tych odcinkach nie brak absurdalnych odstępstw. Yennefer pozbawiona (nie wiadomo, dlaczego) magii, Eskiel jako przeżarty testosteronem i zamieniony w leszego zakała wiedźmińskiej braci (tę rolę pełnił w sadze inny wiedźmin - Lambert), Kaer Morhen jako wiedźmiński dom rozpusty…

Odnoszę wrażenie, że na krytykę zasługuje sam Andrzej Sapkowski. Po głośnym procesie z CD Projekt zaczął się jawić w oczach fanów jako dusigrosz łasy na pieniądze (możliwe, że „Sezon burz”, czyli najnowszy tom sagi, napisał też tylko dla kasy, a nie dla fanów…). Po zachwytach, jakie rozpływał nad sezonem 2. amerykańskiego „Wiedźmina” pewnie narazi się jeszcze bardziej (o ile już się nie naraził) i nawet jego teoria, że „ekranizacja rządzi się swoimi prawami, a książka swoimi” nic mu nie pomoże. Bo dla fanów znów okaże się łasym na pieniądze (tym razem dolary) dusigroszem.

Czy w takim razie sezon 2. nie poprawia żadnych błędów swojego poprzednika? Pewne aspekty poprawia. Wydaje się jednak, że były to poprawki co najmniej kosmetyczne, nie mówiąc już o tym że jest ich za mało, by piać z zachwytu. Zmieniony design zbrój armii Nilfgaardu... bardziej rozjaśnione włosy Triss Merigold… Geralt bardziej zbliżony do książkowego pierwowzoru (to wymóg samego Henry`ego Cavilla)… poprawiona ścieżka dźwiękowa (ta zmiana mi się podobała, bo muzyka w 1. sezonie to był dla mnie jazgot). Henry Cavill faktycznie gra lepiej, niż w 1. sezonie i widać, że musiał mieć jednak jakiś wkład w rozwój sezonu 2. (liczę na takie samo zaangażowanie innych aktorów, bo z reszty obsady najlepiej wypadają tylko: Joey Baley jako Jaskier i świetny Jeremy Crawford jako krasnal Yarpen Zigrin żywcem wzięty z książki).

Do innych zalet zaliczyłbym jeszcze zdjęcia (piękne, zimowe krajobrazy) i może jeszcze kostiumy (nie tylko poprawione zbroje armii Nilfgaardu zachwycają). I to niestety tyle, jeśli chodzi o zalety. Na więcej ten sezon nie zasługuje.

Można mieć nadzieję, że nowy sezon poprawi błędy nie tylko sezonu pierwszego, ale też drugiego. Polski „Wiedźmin” też miał swoje wady (efekty specjalne, obsada kojarząca się z popularnymi na początku XXI wieku produkcjami), ale trzymał się wierniej fabule pierwowzoru literackiego. Pojawiają się już, co prawda, pierwsze informacje, na czym Lauren Schmidt-Hissrich skupi się w najbliższych odcinkach, fani już zgrzytają „ze szczęścia” zębami, ale może to, co będzie pokazane w sezonie 3., będzie tylko kolejnymi kosmetycznymi poprawkami. Oby. W przeciwnym razie ktoś tu będzie musiał słono potrząsnąć sakiewką wiedźminowi i dać mu niejednego grosza. Ta zniewaga, „elfów” krwi wymaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz