środa, 22 czerwca 2022


Cykl na blogu „CultureZone”: „PROGRAM W ODCINKACH”


Witam serdecznie. W dzisiejszym „Programie w odcinkach” przygotowałem recenzję najnowszej adaptacji jednej z najbardziej znanych (i najgrubszych) powieści Stephena Kinga. Zapraszam wszystkich do „BASTIONU”.



BASTION *****


twórca: Josh Boone, Benjamin Cavell

obsada: James Madsen, Odessa Young, Whoopy Goldberg, Greg Kinnear, Alexander Skasgaard, Amber Heard.


Filmowcy uwielbiają postapo. Wystarczy wymienić „Jestem legendą” z Willem Smithem, albo serię „Mac Max” George’a Millera. W literaturze też. Je brakowało postapo („Dzień Tryfidów” Johna Wyndhama, czy powieściowe „Jestem legendą” Richard Mathesona). Również mistrz horroru, Stephen King, ma w dorobku jedno postapo - „Bastion”, uznawane przez samego autora i jego fanów jako kingowe opus magnum.


FABUŁA

Szpitale pękają w szwach. Ludzie umierają w męczarniach. Epidemia śmiercionośnej choroby wyniszcza blisko 99 % populacji. Tylko nieliczni, którzy uodpornili się na chorobę, wyruszają na poszukiwania innych ocalonych. Wkrótce między nimi dojdzie do konfliktu o wymiarze niemalże biblijnym.


OCENA

Nie, to nie opis filmu inspirowanego historią pandemii COVID-19. To opis najlepszej powieści, jaką King w ogóle napis (jak dla mnie, przebiła nawet „Lśnienie” i „Pet Sematary”). Nie tylko wciągającej, mimo gargantuicznych rozmiarów (sam czytałem wydanie liczące - bagatelka - 1166 stron), ale również pozostającej wciąż aktualną pozycją dla wielu czytelników. Bo tak między nami mówiąc, powinniśmy się obawiać każdej pandemii…


Nie dziwi mnie zatem, czemu stacja HBO zdecydowała się na powtórkę nowej adaptacji „Bastionu” akurat w tym momencie. Co prawda pandemię COVID-19 częściowo mamy za sobą, jednak pamięć o tym, co się działo w Europie i na świecie przez ostatnie lata wciąż pozostaje żywa. Poza tym ile można oglądać skądinąd także dobry film Stevena Soderbergha „Contaignon: Epidemia strachu”? Po prostu „Bastion” (tak serial, jak i książka, która doczekała się licznych wznowień) okazał się idealnym tytułem na pandemiczne czasy. Nie jest to też pierwsza adaptacja opus magnum Kinga (na początku lat 90 powstał 4-odcinkowy miniserial), jednak tamta wersja zestarzała się pod kątem technicznym.


Plany realizacji nowego „Bastionu” sięgały już roku 2010. Wtedy Josh Boone zamierzam zrobić na podstawie książki kinową trylogię, ostatecznie jednak zdecydowano się na miniserial. I być może było to lepsze posunięcie, niż robienie kinowej adaptacji, nawet rozbitej na trylogię, w której i tak pewnie znalazłoby się sporo odstępstw. Żeby nie było, odstępstw nie brakuje również tutaj (choćby zmiana koloru skory Larry’ego Underwooda, jednego z ocalonych: w książce był biały, tu zrobili z niego Afroamerykanina), całość jednak realizacyjnie wyglada dużo lepiej niż w poprzedniej adaptacji. Scenariusz nowej wersji nie do końca wiernie trzyma się literze powieści, której akcja zaczyna się jeszcze przed wybuchem epidemii (w serialu zostajemy wrzuceni już na głęboką wodę). Otrzymujemy za to wydarzenia, które miały miejsce już po zażegnaniu wirusa. Twórcy zapowiadali bowiem inny finał, niż ten z książki (zresztą, scenariusz ostatniego odcinka napisał sam King, więc na odstępstwa mógł sobie pozwolić). W praktyce finał okazał się bardziej rozbudowany, niż w książce. Ostatnia scena serialu to niemal wierna kopia ostatniej strony książki Kinga.


Pozostaje jeszcze kwestia obsady. W większości sprawdza się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Czuć wyraźnie chemię między bohaterami (zwłaszcza między Jamesem Madsenem, a Odessą Young). Jedynym problemem jest Amber Heard wcielająca się w dwulicową Nadine. Jej gra jest po prostu beznadziejna, a sama aktorka albo nie potrafi wyrażać uczuć, albo - jak już próbuje - to wpada w całkowitą szarżę. I nie piszę tego za to, jak w życiu prywatnym potraktowała Johnny’ego Deppa. Po prostu stwierdzam fakty. Na szczęście w całym serialu pojawia się tylko w siedmiu odcinkach na dziewięć, a gdy już nawiedza ekrany, sceny z jej udziałem są stosunkowo krótkie. Zdecydowanie lepiej od niej wypadł Alexander Skasgaard. Jego Randall Flagg, kingowe nemezis, autentycznie przeraża, o wiele lepiej niż kinowy Flagg w wykonaniu Matthew McConaugheya w nieszczęsnej adaptacji „Mrocznej Wieży” z 2019 roku.


Warto więc było ponownie przenosić na ekran najlepszą w karierze Kinga powieść. Nawet, jeśli fani musieli na nią trochę poczekać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz