niedziela, 12 czerwca 2022

DOKTOR STRANGE W MULTIWERSUM OBŁĘDU *****

Po tak olśniewającym sukcesie, jakim był pierwszy „Doktor Strange” z 2016 roku, fani komiksów z niecierpliwością oczekiwali kolejnej odsłony. Do tego czasu jednak zwolniło się miejsce na stołku reżyserskim (innymi słowy Scott Derrickson powiedział Marvelowi: „Pa, pa”). Sam Doktor Strange, z kolei, pełnił rolę drugoplanową, najpierw uczestnicząc w „Wojnie Bez Granic”, a potem pomagając Peterowi Parkerowi usunąć ujawnienie ludzkiej tożsamości Spider-Mana.

To krótkie streszczenie dotychczasowych perypetii Doktora Strange’a nie powinno nikogo dziwić. 

Akcja „Doktora Strange’a w Multiwersum Obłędu” rozgrywa się niedługo po wydarzeniach ze „Spider-Mana: Bez drogi do domu”. Choć w tamtym filmie była mowa o usunięciu Spider-Mana ze wspomnień wszystkich, którzy znali Pajączka, samo ingerowanie w Multiwersa nie pozostało bez śladu. Doktor Strange (Benedict Cumberbatch) zaczyna coraz bardziej interesować się problemem wieloświatów. A wszystko za sprawą nastolatki Ameriggo Chavez, która potrafi po multiwersach podróżować. Pewną wiedzę na ten temat posiada Scarlett Witch, znaczy się Wanda Maximoff (Elizabeth Olsen). Tylko na ile można ufać lekko stukniętej wiedźmie, która mało, że straciła męża (patrz: „Avengers: Wojna Bez Granic”), to jeszcze własne dzieci (patrz: serial „WandaVision”)…?

Tak, bez znajomości zarówno ostatnich „Avengersów” i ostatniego „Spider-Mana”, jak i serialu „WandaVision” (dostępnego na platformie Disney+), nawet najwierniejsi fani Kinowego Uniwersum Marvela poczują się jak na tureckim kazaniu. Być może jest to największa bolączka filmu, ale przecież adaptacje komiksów powstają dla koneserów takich historii, a nie dla skrajnych laików, którzy będą się drapać po głowie i zastanawiać, o co chodzi. Z drugiej strony, czy ktoś do tej pory widział chociaż jeden z seriali dostępnych na Disney + (platforma ta ma być dostępna w Polsce dopiero w tym miesiącu; ja sam z trudem odnajdywałem dotąd te wszystkie seriale legalnie na różnych stronach). Dlatego za największą bolączkę scenariusza uznałbym dziury fabularne, na które nieznajomość poprzednich produkcji Marvela nie ma absolutnie żadnego wpływu i może jeszcze ekranowe przedstawienie niektórych super bohaterów (Captain Carter, czy Black Bolt).

Sama koncepcja multiwersów dopiero się rozwija. Nie przeczę, że żółwim tempem, ale przecież pierwszy skład filmowych Avengersów też stopniowo poznawaliśmy. Wcześniejszy „Spider-Man: Bez drogi do domu” był przede wszystkim nostalgiczną podróżą dla dzisiejszych 30- i 15-latków do czasów, gdy premiery miały wcześniejsze dwie serie o Człowieku-Pająku (trylogia Sama Raimiego o Spider-Manie na zawsze w moim 33-letnim sercu). W kwestii multiwersów najwyżej potwierdzał to, co już zasugerowano w „Lokim”: że multiwersa istnieją (i, przy drobnym zepsuciu zaklęcia wymazującego pamięć, można stamtąd nieopatrznie ściągnąć villainów innych Spidey’ów). Teraz koncepcja multiwersów miała okazję na większą rozbudowę.

Ta rozbudowa opłaciła się, co prawda, kosztem powiązań z niedostępnymi jeszcze u nas serialami Disney +, ale za to jest na co popatrzeć. Wizje różnych uniwersów nie udałyby się tak bardzo, gdyby nie efekty specjalne: w pierwszej części można było się przy nich poczuć jak po solidnej dawcę LSD, tu zaś można po ich zobaczeniu popaść w prawdziwy obłęd (ze szczęścia). Sesja terapeutyczna u zdolnego (nomen omen) doktora byłaby wskazana. Być może znalazłyby się głosy narzekania, że koncept multiwersów chyba nie w pełni wykorzystano, ale widocznie Feige postanowił zostawić coś na późniejsze produkcje. Grunt, że przy okazji dał pod te produkcje solidny fundament (kto czeka na nową, oby w końcu udaną, „Fantastyczną Czwórkę” i, ewentualnie, na nowych „X-Men”?), a także nawiązał do wcześniejszych produkcji Marvela, tak do tych z MCU („What If…”), jak i tych spoza MCU (m.in. serial „Inhumans”). 

Nie muszę chyba dodawać, że super bohaterowie, którzy w filmie się pojawiają, pochodzą z innych uniwersów i za pewne jeszcze powrócą w solowych produkcjach…

„Doktor Strange w Multiwersum Obłędu” to zdecydowanie jeden z najlepszych filmów z franczyzy MCU. Przede wszystkim widać tutaj serce włożone w produkcję. Raimi nie dość, że jest fanem komiksów (w końcu przeniósł na ekran przygody Spider-Mana), to jeszcze Doktor Strange należy do jego najukochańszych komiksowych postaci (czego dał wyraz w jednej ze scen „Spider-Mana 2”). Trudno mu się dziwić, skoro przygody Doktora Strange’a zahaczają nie tylko o surrealizm (newage’owski klimat), ale i o horror. A chyba nie muszę tłumaczyć, że na początku swojej kariery Raimi nakręcił coś takiego jak „Martwe zło”, prawda? Jasne, Scott Derrickson, reżyser pierwszego „Doktora Strange’a”, również specjalizuje się w horrorach i w jego części także było widać pewną rękę do horrorów, jednak myślę, że Kevin Feige znalazł mu godnego następcę. Tym bardziej, że i tu nie zabrakło elementów zahaczających o horror (jak obowiązkowego w horrorach jump scare’u, czy ataku truposzy rodem z „Armii Ciemności”). Dla miłośników Lovecrafta i kosmicznego horroru też coś by się znalazło… Raimi kocha komiksy, uwielbia horrory i w tym filmie wyraźnie widać jego rękę.

Świetnie wypada aktorstwo. Benedict Cumberbatch coraz lepiej czuje się w kostiumie Doktora Strange’a (a tu dodatkowo ma do zagrania aż trzy warianty Strange’a), jednak to Elizabeth Olsen kradnie show dla siebie. Jej Wanda Maximoff - teraz nosząca komiksowy przydomek Scarlett Witch - to bezbłędne rozwinięcie tego, co można było zobaczyć w „WandaVision”. Raimi dba, by nikt się nie pogubił w jej wątku (krótkie flashbacki przedstawiające jej relacje z synami), co nie zmienia faktu, że seans serialu „WandaVision” jednak by się przydał. Olsen, zdecydowanie bardziej uzdolniona od swoich starszych sióstr-bliźniaczek z „Pełnej chaty”, świetnie ukazała ból, rozpacz i tęsknotę za swoimi pociechami - zresztą, która matka nie współczułaby jej w takiej sytuacji? A przy okazji nie dała się porwać nadekspresji, która mogłaby się przytrafić każdemu aktorowi w takiej sytuacji, nawet najzdolniejszemu.

Jest jeszcze kwestia ścieżki dźwiękowej. Mimo jawnych nawiązań do „Star Treka” z 2009 roku, bardzo lubiłem soundtrack Michaela Giacchino. Kompozycje Danny’ego Elfmana są jednak równie świetne i podkreślają mroczniejszy nastrój panujący w filmie Raimiego. Widać w jego soundtracku zarówno bliską znajomość kompozytora z twórcą „Martwego zła”, jak i z adaptacjami komiksów (kto nie pamięta kultowego tematu muzycznego filmu innego reżysera, dla którego Elfman jest stałym kompozytorem - „Batmana” Tima Burtona?).

Czy Raimi powróci do Kinowego Uniwersum Marvela? Miejmy nadzieję, tym bardziej że perypetie Doktora Strange’a są wręcz skrojone dla niego. Tylko czekać aż powróci nie tylko do „Doktora Strange’a”, ale również - być może - do „Spider-Mana” z Tobey Maguirem (mokry sen każdego, kto wychował się na kręconych przez Raimiego „Spider-Manach”). Cóż, panie Raimi. Życzymy powodzenia.


Reż. Sam Raimi

Czas trwania: 125 minut

Gatunek: fantasy

Tytuł oryg. „Doctor Strange in the Multiverse of Madness

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz