środa, 20 lipca 2022

Cykl na blogu „CultureZone”: „PROGRAM W ODCINKACH”


Witam wszystkich serdecznie. Tej postaci z uniwersum „Gwiezdnych Wojen” na pewno nie ma potrzeby przedstawiać. W oryginalnej serii George’a Lucasa Obi Wan Kenobi był obecny tak w epizodzie IV z 1977 roku, jak i w późniejszej Trylogii Prequeli z lat 1999-2005. Czas blisko 20 lat między „Zemstą Sithów”, a „Nową nadzieją” pozostawał jednak jedną, wielką luką, dlatego w końcu doczekaliśmy się produkcji, która tą lukę miała wypełnić? A czy wypełniła wystarczająco dobrze?



OBI WAN KENOBI ***


Twórca: Deborah Chow

Obsada: Ewan McGregor, Moses Ingram, Vivien Lyra Blair, Hayden Christensen, James Earl Jones, Dmitrious Bistrevsky, Indira Varma, Ian McDiarmid


FABUŁA

Dawno, dawno temu, w Odległej Galaktyce na planecie Tatooine, żył były mistrz Jedi, Obi Wan Kenobi. Ukrywał się przed łowcami nagród, próbował kontaktować się z dawnym mistrzem Qui Gon Jinem i obserwował z ukrycia jak dorasta jedno z dzieci dawnego ucznia, Anakina (każdy fan „Gwiezdnych Wojen” powinien wiedzieć, o które dziecko chodzi…). Co najważniejsze, nie tęskni za dawnym wymachiwaniem świetlnym mieczem i woli pędzić żywot pustelnika. 

Przynajmniej do czasu porwania 10-letniej Lei Ortagi. Wtedy nie ma żadnych dyskusji, trzeba wyciągnąć z ukrycia świetlny miecz i po raz ostatni zrobić z niego użytek. Zwłaszcza, gdy dojdzie do kolejnego spotkania z dawnym uczniem (Hayden Christensen), aktualnie dyszącym głosem Jamesa Earla Jonesa…


OCENA

Perspektywa wypełnienia luki pomiędzy akcją „Zemsty Sithów”, a „Nową nadzieją” wydawała się bardzo kusząca. Tym bardziej, że na plan zdjęciowy serialu Deborah Chow powróciła część obsady nie tylko z Trylogii Prequeli (Ewan McGregor, Hayden Christensen, Ian McDiarmid), nie tylko z całej serii (James Earl Jones ponownie podkładający głos Darthowi Vaderowi), ale też konkretnie z Epizodu III (Joel Edgerton).

Ceną za to było stworzenie zupełnie nowego kanonu „Gwiezdnych Wojen” i wywalenie do kosza tego, co zostało wcześniej opisane w powieściach inspirowanych uniwersum George’a Lucasa. Szkoda tylko, że przy okazji do świata „Gwiezdnych Wojen” wkradł się poważny chaos. Czytaliście jakieś powieści o Obi Wanie Kenobi? Albo o młodości Luke’a i Lei? Zapomnijcie o nich. Już bardziej przekonujące były filmy „Han Solo”, a zwłaszcza „Łotr 1”. Nawet Trylogia Sequeli wypadała dużo lepiej, oczywiście jeśli przemilczy się to, co pokazano w mocno dyskusyjnym „Epizodzie IX”.

Jasne, twórcom udało się zachować jakąś spójność z oryginalną serią, zarówno z Klasyczną Trylogią, jak i Trylogią Prequeli. Mamy na przykład wyjaśnienie, co skłoniło Obi Wana Kenobi by w „Epizodzie IV: Nowej nadziei” sprzedać Luke’owi niewinne kłamstwo dotyczące śmierci Anakina Skywalkera (i to pomimo tego, że już w Klasycznej Trylogii było zasugerowane, że tamta śmierć była metaforyczna). Jednak nie zawsze im się to udaje. Liczyłem, na przykład, na jakieś nawiązania do kwestii księżniczki Lei z „Epizodu IV” („Znałeś mojego ojca. Walczyliście razem w Wojnie Klonów”). Skąd niby Leja mogła wiedzieć, że Kenobi i Anakin walczyli ramię w ramię w Wojnie Klonów? Odpowiedzi w serialu nie uświadczyłem.

Kuleje tu również choreografia walk. Nie chce się wierzyć, że przez te 45 (!) lat od premiery „Epizodu IV: Nowej nadziei” choreografia walk na świetlne miecze bardzo ewoluowała i już pojedynek Luke’a z Darthem Vaderem z „Imperium kontratakuje” (1980) prezentowała się dużo lepiej. Tymczasem sceny walk w „Obi Wanie Kenobi” wyglądają tak ubogo, jakby choreografowie cofnęli się w rozwoju o te 45 lat (brakowało tylko piruetów między kolejnymi uderzeniami mieczy świetlnych).

Na szczęście obsada daje radę. Powrót Ewana McGregora do roli Obi Wana Kenobi jest bardzo dobry, aktor w dalszym ciągu czuje tą postać i doskonale ją rozumie. Nie przeszkadza nawet powrót innego aktora z Trylogii Prequeli, który ze swoją rolą poradził sobie dużo, dużo, dużo gorzej: Hayden Christensena, który swego czasu zbierał od fanów „Gwiezdnych Wojen” cięgi za swoją interpretację Anakina Skywalkera. I tak bije go o głowę James Earl Jones i to tylko samym swoim głosem - wraca do dubbingowania Dartha Vadera jak zwykle z klasą. Wreszcie Imperator został tu wykorzystany z większym sensem, niż w „Epizodzie IX”...

Nowa obsada pozostała jednak wyraźnie w cieniu, a zwłaszcza niezła Moses Ingram w roli Trzeciej Siostry. Szkoda, bo może o niektórych nowych postaciach mogłaby być mowa w innych projektach ze świata „Gwiezdnych Wojen”...

Z plusów na uwagę zasługuje także muzyka adaptująca motywy Johna Williamsa. A ponieważ maestro Williams już wkrótce przejdzie na emeryturę, sądzę że teraz znalazł godnego siebie następcę, przynajmniej w świecie „Gwiezdnych Wojen”.

Finalnie, czy serial Disney + wnosi coś nowego w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”? Pomimo masy paradoksów względem obu trylogii, pokazuje że Obi Wan nie siedział bezczynnie na Tatooine i rozbudowuje jego relację z dawnym padawanem. Czy Moc była z Deborah Chow? Nawet jeśli, to trochę z nią była…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz