czwartek, 26 grudnia 2024

Cykl na blogu „CultureZone”: „UBÓSTWIANA ÓSEMKA”


Cześć wszystkim. Nadszedł czas, by rozliczyć się z kinowymi produkcjami 2024 roku. Mijający rok przyniósł nam wiele interesujących filmów, niezależnie od gatunku filmowego. Przygotowałem dla was specjalnie ranking ośmiu najlepszych PREMIER KINOWYCH 2024 ROKU. Czy wśród nich znaleźli się jacyś wasi faworyci? Zaznaczam, że oceniam filmy, które miały swoją polską premierę kinową w tym roku, więc znajdą się w tym rankingu także takie filmy, które były realizowane rok wcześniej. Zaczynamy.


8, „Megalopolis”, reż. Francis Ford Coppola [premiera pl: 25 października]

Nad wielkimi dziełami pracuje się latami. Prace na planie „Megalopolis” Coppoli trwały 20 lat i można było je porównać do gehenny jaka odbywała się na planie „Czasu apokalipsy”. Pomimo tego nie powstał wcale tak wybitny film jak coppolowska wariacja na temat „Jądra ciemności”. Nie powstała też - jak wieszczyli inni - największa klapa w dorobku reżysera, świadcząca o wielkim ego twórcy „Ojca chrzestnego”. Dla mnie to było spełnienie najskrytszych marzeń, w których połączone miały zostać gatunki filmowe, w których Coppola dotąd się specjalizował. Eklektyzm, ale jaki!


Na pewno lepszy niż powrót Kevina Costnera do westernowej formuły… i tylko niewiele słabszy od powrotu Tima Burtona do korzeni swojej twórczości.


7, „Beetlejuice, Beetlejuice”, reż. Tim Burton [premiera pl: 6 września]

It`s showtime! Pierwsze informacje o sequelu pojawiły się dekadę temu, a ich postępy przynosiły emocjonalną sinusoidę: raz pisano, że film powstanie, raz że nie. Wśród fanów pojawiła się obawa, że coś mogło pójść nie tak, że ulotnił się czar kultowego pierwowzoru. Dzięki Bogu, nie ulotnił się, choć pomysł wyszedł od twórcy kuriozalnego horroru o Abrahamie Lincolnie, łowcy wampirów; punkt wyjściowy nawiązuje do kreskówki z początku lat 90 i w wersji live action wypada z klasą. Obsada nie zawodzi, a zwłaszcza nie zawiódł mnie sam reżyser odcinający się od Disneya.


Również w kategorii „letniego popcorniaka” znalazło się coś wybuchowego. Iiii… nie, nie chodzi mi o „Deadpoola i Wolverine`a”, choć tamten film był spoczko. 


6, „Kaskader”, reż. David Leitch [premiera pl: 3 maja]

Panowie Deadpool i Wolverine będą musieli mi wybaczyć (mam nadzieję, że Wolverine nie nadzieje mnie na swoje szpony z adamantium…), ale jako popcorniak większe wrażenie zrobił na mnie najnowszy film Davida Leitcha. Któż inny jak nie on (były kaskader) mógł się podjąć takiego wyzwania? Pod płaszczykiem akcyjniaka z widoczną chemią między Ryanem Goslingiem, a Emily Blunt, reżyser pokazał całą prawdę o funkcji kaskadera w showbiznesie. A do tego zrobił prztyczek w nos aktorom gardzącym kaskaderami, bo oni zrobią to lepiej. Oby tak dalej, panie Leitch.


Wielkim wydarzeniem w tym roku okazał się także najnowszy film w reżyserii Luci Guadagnino pt. „Challengers”.


5, „Challengers”, reż. Luca Guadagnino [premiera pl: 26 kwietnia]

Filmy o sporcie wydawały się przebrzmiałe? W filmie Guadagnino rozgrywki tenisowe stają się metaforą ostrej rywalizacji. O wszystko, a przede wszystkim o kobietę. A to wszystko w rytmie uderzających w bębenki uszne odpowiednich beatów. Świetna gra aktorska (zwłaszcza Zendaya), jeszcze większa chemia bohaterów, bezbłędny montaż. Na pytanie, czy tenis może być równie fascynującą dyscypliną sportową jak boks, czy wyścigi sportowe, Guadagnino odpowiada z przekonaniem: „Potrzymajcie mi rakietę tenisową. I zadzwońcie do Trenta Reznora”.


Skoro jesteśmy przy metaforach, czas odwiedzić Włochy z drugiej połowy lat 40, kiedy to kobiety zaczęły walczyć o swoje.


4, „Jutro będzie nasze”, reż. Paola Cortellesi [premiera pl: 24 maja]

Nakręcony w stylu neorealizmu film lekki, ale na trudny temat. Komediodramat mówi o przemocy domowej, na którą pozwala sobie bohaterka. Reżyserka unika taniego szokowania, bo filmy o tym temacie są (zabrzmi to nomen omen brutalnie) robione tak samo. Pokazuje za to konsekwencje lekceważenia pomocy od drugiej osoby, oraz że toksyczna relacja może przejść z rodziców na dzieci i ich przyszłe drugie połówki. A to wszystko staje się metaforą rozwijającego się feminizmu, co znajdzie swoją kulminację w pierwszych wyborach z udziałem kobiet we Włoszech.


Podium otwiera jedna z ostatnich tegorocznych produkcji: prosty, acz wciąż aktualny tematycznie debiut jednego z popularnych dziś aktorów.


3, „Prawdziwy ból”, reż. Jesse Eisenberg [premiera pl: 8 listopada]

Jeśli „Kaskader” był listem miłosnym Davida Leitcha do kaskaderów, to „Prawdziwy ból” jest z kolei listem miłosnym Jessiego Eisenberga do Polski. Fabuła stanowi tu jedynie pretekst. Aktor, którego przodkowie wywodzą się z Polski, opowiada prostymi środkami o wciąż obecnym - także u nas - antysemityzmie i sposobach na jego zwalczanie, o pielęgnowaniu pamięci po ofiarach Holocaustu. To również świetny film o relacjach międzyludzkich na przykładzie dwóch kuzynów, z koncertową rolą Kierana Culkina (jak nic powinna być nominacja do Oscara).


Równie wielkim wydarzeniem, co nowy film Guadagnino, okazał się najnowszy film Yorgosa Lánthimosa.


2, „Biedne istoty”, reż. Yorgos Lánthimos [premiera pl: 19 stycznia]

Film Lánthimosa to zarazem wariacja na temat „Frankensteina” Mary Shelley, jak i przewrotna odpowiedź na „Barbie” Grety Gerwig. Oscarowa Emma Stone gra z jednej strony feministyczne Monstrum Frankensteina, a z drugiej: odizolowaną od świata plastikową lalkę. A przy okazji mamy tu prawdziwy gatunkowy eklektyzm, jeszcze bardziej wyrazisty niż u Coppoli: surrealizm i czarny humor idą ręka w rękę z niemieckim ekspresjonizmem i steampunkiem, a to wszystko podlane motywem szalonego naukowca. Jak to mówił klasyk: Dla mnie bomba, siostro.


Jeśli jednak mówimy o najlepszych premierach tego roku, to chyba nikomu lepiej się to nie udało, niż Hayao Miyazakiemu. Złoto dla „Chłopca i czapli”.


1, „Chłopiec i czapla”, reż. Hayao Miyazaki [premiera pl: 19 stycznia]

Gdy mowa o comebacku będącym wielkim wydarzeniem, w którym reżyser pokazał że wciąż ma tę moc, a praca ciągnęła się latami osiągając oszałamiający sukces (Oscar), to nikomu lepiej się to nie udało, niż Miyazakiemu-san. Mimo prawie 90 lat, mistrz anime nie spoczął na laurach, dając nam baśniową opowieść z elementami autobiograficznymi. Powrócił do tej poetycko-magicznej części twórczości, do której się odwoływał gdy proekologiczne podteksty szły w odstawkę. W efekcie powstała swoista japońska wersja  „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa. Arigato, Miyazaki-san. 



To był mój ranking najlepszych tegorocznych premier i zarazem ostatni tegoroczny. W tym miejscu chciałbym wam życzyć (póki mamy jeszcze Boże Narodzenie) Wesołych Świąt i niezapomnianych przyszłorocznych premier kinowych, a także szampańskiej zabawy Sylwestrowej. Widzimy się w Nowym Roku z kolejnym rankingiem. Cześć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz