PRAWDZIWY BÓL *****
Kino wiele razy podejmowało ten temat. Antysemityzm i jak z nim walczyć, Holocaust, stosunek innych narodów do Żydów. W różny sposób i z różnym efektem. Niekiedy było to epickie kino, innym razem coś bardziej kameralnego, jedne filmy wywoływały falę łez, inne - też falę, z tymże kontrowersji. Jak w tym zalewie mógł odnaleźć się debiutujący w roli reżysera Jesse Eisenberg i to jeszcze pomijając wyświechtanych sposobów podejmowania wciąż tych samych tematów?
Eisenberg nigdy nie ukrywał swoich polskich korzeni. Jego dziadkowie - Żydzi polskiego pochodzenia - wywodzili się z Krasnystawu, niewielkiej miejscowości w województwie lubelskim, on sam z kolei zna kilka polskich słów, którymi posługuje się nienajgorzej (jak na amerykańskie warunki). Z Polską aktor czuje się do tego stopnia emocjonalnego związany, że obecnie stara się o przyznanie mu polskiego obywatelstwa. Nic dziwnego, że przygotowując się do realizacji swojego reżyserskiego debiutu zdecydował się nakręcić - mówiąc kolokwialnie, ale nie kpiąco - „list miłosny do naszego kraju”.
Zresztą, w niemal każdym kadrze tą miłość widać. W „Prawdziwym bólu” nie brakuje krótkich ujęć pokazujących jaki piękny jest nasz kraj. Ktoś złośliwie mógłby powiedzieć, że film Eisenberga to w równym stopniu pocztówka z widoczkami. Za tą złośliwością - jak najbardziej niezasłużoną - kryje się za pewne fakt, że pretekstowa w gruncie rzeczy fabuła (raz jeszcze, to żadna złośliwość) sprowadza się do uczestnictwa w wycieczce obcokrajowców po naszym kraju. Jednak pod warstwą turystyczną kryje się głębia. „Prawdziwy ból” to nie tyle „film z pretekstową fabułą”, co bardziej prosty film o wciąż aktualnych sprawach (i to już jest komplement). Tym prostszy, że za podkład muzyczny robią tu wyłącznie kompozycje Chopina. Co prawda nie padają żadne antysemickie komentarze, które natychmiast zostałyby storpedowane, ale między wierszami daje się wyczuć, że Eisenbergowi chodzi o uszanowanie Żydów z powodu ich tragicznej historii (sedno tytułowego „prawdziwego bólu”), przez którą nawet w Polsce rozszerzył się antysemityzm. W subtelny sposób pokazuje też stosunek obcokrajowców do historii naszego kraju i poddaje go surowej, acz tak samo subtelnej, krytyce (jak w scenie błazeńskiego pozowania przy Pomników Bohaterów Getta, które bohater Eisenberga obfotografowuje z kamienną twarzą, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu spraw).
To, zresztą, nie tylko film o relacjach z Żydami. To też film o relacjach międzyludzkich, a nawet międzyrodzinnych. Chemia między Eisenbergiem, a fantastycznym Kieranem Culkinem rozsadza ekran. Obaj kuzyni sprzeczają się, obrażają, nawzajem się usprawiedliwiają przed pozostałymi członkami wycieczki, ale też kochają i się szanują, bo są z tej samej - chociaż dalekiej - rodziny. Szczególne brawa należą się Kieranowi Culkinowi. Jego postać to niby typ imprezowicza (do Polski leci z naręczem jointów przekonany, że w Polsce posiadanie narkotyków uszłoby płazem…), ale gdy przychodzi co do czego, potrafi zawalczyć o uszanowanie pamięci po pomordowanych Żydach. Jeśli tak samo dobrze zagrał w „Sukcesji” (której nie miałem okazji oglądać), to wróżę mu przynajmniej nominacje do Złotych Globów i Oscara. A przy okazji mogę współczuć jego bratu, Macualayowi Culkinowi, którego rozkoszną buźkę my Polacy widujemy co rok przy wigilijnym stole (w tym roku już po raz 25; w sumie, zabrakło mi meta żartów na ten temat), że przez nałogi jemu sypnęła się kariera.
A tymczasem wróżę Eisenbergowi kolejnych owocnych sukcesów na polu reżyserskim, bo po takim debiucie - prostym, ale ważnym - widz nabiera apetytu na więcej. No i życzę powodzenia w uzyskaniu polskiego obywatelstwa, bo nie tylko w jego filmie Polska wygląda malowniczo. Poland is waiting and welcoming you.
Reż.: Jesse Eisenberg
Czas trwania: 95 minut
Gatunek: komediodramat
Tytuł oryg.: „A Real Pain”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz