poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Cykl na blogu „CultureZone”: „ALEJA GWIAZD POPKULTURY”


GUY RITCHIE : SPECJALISTA OD GANGSTERÓW


W kolejnym odcinku „Alei Gwiazd Popkultury” przybliżę sylwetkę jednego z najbardziej znanych brytyjskich reżyserów, Guya Ritchiego. Zaczynamy.


MŁODOŚĆ

Urodził się w Hatfield w hrabstwie Hertfordshire w rodzinie agnostyków jako syn Amber Mary (z domu Parkinson) i kapitana Johna Viviana Ritchiego, byłego żołnierza Seaforth Highlanders i dyrektora ds. reklamy. Jego ojciec ożenił się ponownie z Shireen Ritchie, baronową Ritchie z Brompton, modelką, politykiem i dożywotnim parem. Jego matka ponownie wyszła za mąż za barona Sir Michaela Leightona.

W wieku siedmiu lat rozpoczął trening karate Shōtōkan w Budokwai w Londynie, gdzie później osiągnął czarny pas zarówno w Shōtōkan, jak i judo. Zdobył także czarny pas w brazylijskim jiu-jitsu u Renzo Gracie. Był dyslektykiem. Mając 15 lat opuścił szkołę średnią Stanbridge Earls School i rozpoczął pracę jako goniec w wytwórniach filmowych, a następnie sam zajął się realizacją reklam telewizyjnych.


KARIERA

Po zrealizowaniu w 1995 r. krótkometrażówki „The Hard Case”, Ritchie wszedł dosłownie z buta pełnometrażowym debiutem „PORACHUNKI” (1998). Już tu ujawniły się jego zainteresowania tematyką gangsterską. Dwa lata później triumfował kolejnym filmem gangsterskim - „PRZEKRĘTEM” (2000) z plejadą gwiazd (Brad Pitt, Benicio del Toro, Vinnie Jones, czy Jason Statham, który został przez Ritchiego odkryty). Ritchie jednak nie chciał być zaszufladkowany jako spec od tematyki gangsterskiej, dlatego przerzucił się na inny gatunek: komedię. Jednak trzeci film reżysera - „Rejs w nieznane” z ówczesną żoną Ritchiego, Madonną – okazał się klapą.

Klapa była tak bolesna, że swój następny film - „REVOLVER” z Jasonem Stathamem i Rayem Liottą – nakręcił dopiero pięć lat później. Na szczęście film okazał się większym sukcesem od swego poprzednika, a reżyser pokazał, że wciąż czuje tematykę gangsterską. Tym razem jednak za bardzo nie odszedł od tematyki sensacyjnej i choć swój piąty film - „ROCK`N`ROLLA” - nakręcił w konwencji komediowej, to odwołującej się do komedii sensacyjnych.

Dwa następne filmy - „SHERLOCK HOLMES” i „SHERLOCK HOLMES: GRA CIENI” - odwoływały się do słynnej postaci stworzonej przez Arthura Conan Doyle`a (uwielbianej przez samego Ritchiego), choć reżyser dokonał małej reinkarnacji ekranowego wizerunku Holmesa (słynny detektyw posługiwał się nie tylko swoją dedukcją, ale również walkami wręcz). Przede wszystkim jednak oba filmy przypieczętowały comeback Roberta Downeya jr po latach niebytu. Na fali popularności filmów o Holmesie, Ritchie zreinterpretował też legendy arturiańskie. Z planowanej sześcioczęściowej sagi filmowej o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu zrealizowano jednak tylko jeden film: „KRÓL ARTUR: LEGENDA MIECZA”, który poniósł klapę. W przeciwieństwie do zrealizowanego w tym samym czasie filmu gangsterskiego „KRYPTONIM U.N.C.L.E.”, po którego premierze wróżono Henry`emu Cavillowi - grającemu tu główną postać - przejęcie roli Jamesa Bonda po Danielu Craigu.


STYL

Chociaż Guy Ritchie próbuje swoich sił w różnych gatunkach i nierzadko sięga również po popkulturowych bohaterów, w jego filmach dominuje głównie tematyka gangsterska. Jest to związane z jego zainteresowaniami. Ritchiego fascynuje bowiem kultura podziemia, specyficzny język, styl życia oraz zawiłe relacje panujące w świecie przestępczym. Fascynacja ta jednak tak ogromna, że przenika ona nawet do filmów, w których taka konwencja by nie pasowała (filmy o Holmesie, czy „Król Artur: Legenda miecza”). Dodatkowo dynamiczna akcja i nietypowe zwroty akcji, które są charakterystyczne dla jego twórczości, świetnie komponują się z konwencją kina gangsterskiego.


NAJNOWSZE PRODUKCJE

Rok 2019 był powolnym powrotem Ritchiego na stałe do tematyki gangsterskiej. Najpierw reżyser zrealizował aktorską wersję disnejowskiego „ALADYNA” z Willem Smithem w roli Dżinna (gdzie styl Ritchiego także dał się znać), a potem nakręcił przebojowych „DŻENTELMENÓW” z Matthew McConaugheyem w głównej roli. Idąc za ciosem, nakręcił „JEDNEGO GNIEWNEGO CZŁOWIEKA” i „GRĘ FORTUNY”; oba z Jasonem Stathamem w głównej roli.

Później zaskoczył wszystkich filmem o innej tematyce niż gangsterzy: wojennym „PRZYMIERZEM”, po którym nakręcił następnie wojenną komedię „MINISTERSTWO NIEBEZPIECZNYCH DRANI”. Przerzucił się również do telewizji, realizując na mały ekran serialową wersję „Dżentelmenów”, a także „STREFĘ GANGSTERÓW”.



Guya Ritchiego warto docenić za umiejętne opowiadanie o środowisku gangsterskim tak na dużym, jak i na małym ekranie, w czym niewątpliwie przywodzi na myśl mafijne filmy spod znaku Martina Scorsese.


link: https://www.filmweb.pl/person/Guy+Ritchie-11763

sobota, 9 sierpnia 2025


Cykl na blogu „CultureZone”: „NUTKA NOSTALGII”


Cześć wszystkim. U progu sierpnia zapraszam was na analizę jednej z najbardziej rozpoznawalnych piosenek lat 90 filmowych, za którą odpowiedzialni byli - jak zwykłem nazywać ten zespół artystyczny - „trzej muszkieterowie eteru”, a więc Bryan Adams, Rod Stewart i Sting: „ALL FOR LOVE”. Zaczynamy.


HISTORIA UTWORU.

„All for Love” to piosenka napisana przez Bryana Adamsa, Roberta Johna „Mutta” Lange i Michaela Kamena do ścieżki dźwiękowej filmu Stephena Hereka „Trzej Muszkieterowie” z 1993 roku. Tytuł piosenki, na co wskazuje film, który promowała, nawiązywał do słynnego motta tytułowych trzech muszkieterów z powieści Aleksandra Dumasa: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” (po fran. „Un pour tous, tous pour un”, po ang. „One for all, all for one” aczkolwiek w filmie Hereka szyk został przestawiony i muszkieterowie wygłaszają to motto następująco: „All for one, one for all”).

Adams wykonał również wersję na żywo w 1994 roku z udziałem Luciano Pavarottiego, Andrei Bocellego, Nancy Gustafson i Giorgii Todrani. Michael Kamen, który współtworzył piosenkę z Adamsem i Lange, dyrygował orkiestrą. W 2007 roku szwedzki zespół E.M.D. wydał cover utworu, który osiągnął pierwsze miejsce na listach przebojów w swoim rodzinnym kraju.  Adams nagrał także francuskojęzyczny remake z Garou i Rochem Voisine, zatytułowany „Tous Ensemble” do filmu z Quebecu Il était une fois Les Boys.


ANALIZA

Jak zaznaczyłem, tytuł piosenki nawiązuje do muszkieterskiego motta odnoszącego się do oddania nie tylko monarchii, ale również innym muszkieterom. Podmiot liryczny - zwykle w miłosnych piosenkach przyrównujący się do rycerza na białym koniu - porównuje się do muszkietera, który dla damy swojego serca gotów jest na każde poświęcenie w imię miłości. Jeśli dodamy do tego, że utwór wykonuje nie jeden, nie dwóch, a trzech wykonawców, konotacje z powieścią Dumasa i jej adaptacją wydają się tym bardziej uzasadnione.


PREMIERA I SUKCES

Piosenka została wydana listopada 1993 roku w Stanach Zjednoczonych, a rok potem w styczniu zajęła 1 miejsce na amerykańskiej liście „Billboard” Hot 100. Utwór znalazł się także na szczycie zestawień w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Szwecji, Norwegii i Australii.


link: https://youtu.be/ofA3URC1wyk?si=YNkk9KM7JI2-32Nc 


TŁUMACZENIE


Sting, Rod Stewart, Bryan Adams


„WSZYSCY ZA MIŁOŚCIĄ”

tytuł oryg. „All for Love”


Kiedy dajesz miłość

-Będę twoim mężem dobrej wiary-

Wtedy żyjąc w miłości

-Stawię czoła, nie złamię się

Będę skałą, na której możesz budować

Będę cię wspierał w późnym wieku

Dotrzymam ci wierności.


Kiedy miłość jest w środku

-Przysięgam, że zawsze będę silny-

Wtedy jest powód, dla którego

-Udowodnię ci, że do siebie należymy

Będę murem, który cię ochroni

Przed wiatrem i deszczem

Przed bólem i cierpieniem


Zróbmy to wszyscy za jednego i dla miłości

Niech ten, którego trzymasz, będzie tym, którego pragniesz

Tym, którego potrzebujesz

Bo kiedy wszyscy są za jednego, to jeden jest za wszystkich

Kiedy jest ktoś, kto powinien wiedzieć

Wtedy po prostu pozwól swoim uczuciom się ujawnić

I zrób to wszystko za jednego i dla miłości


Kiedy tworzysz miłość

-Będę ogniem w naszej nocy-

Wtedy bierzesz miłość

-Będę bronił,  Będę walczyć

Będę przy tobie, kiedy mnie będziesz potrzebować

Kiedy honor będzie zagrożony

Złożę tę przysięgę


Że wszyscy są za jednego i za miłością

Niech ten, którego trzymasz, będzie tym, którego chcesz

Tym, którego potrzebujesz

Bo kiedy wszyscy są za jednego, to jeden jest za wszystkich

Kiedy jest ktoś, kto powinien wiedzieć

Wtedy po prostu pozwól swoim uczuciom się ujawnić

I zrób to wszystko za jednego i za miłość


Niech nasza miłość nie zaginie

Bo mogliśmy wytrzymać próbę

Mamy wszystko i więcej, niż planowaliśmy

Więcej niż rzeki, które płyną przez tę ziemię

Mamy wszystko w naszych rękach


Teraz wszyscy są za jednego i za miłością

To wszystko dla miłości

Niech ten, którego trzymasz, będzie tym, którego chcesz

Tym, którego potrzebujesz

Bo kiedy wszyscy są za jednego, to jeden jest za wszystkich

To jeden za wszystkich

Kiedy jest ktoś, kto powinien wiedzieć

Wtedy po prostu pozwól swoim uczuciom się ujawnić

Kiedy jest ktoś, kogo chcesz

Kiedy jest ktoś, kogo potrzebujemy

Zróbmy to wszystko, wszyscy za jednego i wszyscy za miłością...

Cykl na blogu „CultureZone”: „PROGRAM W ODCINKACH”


Cześć wszystkim. Po trzech miesiącach przybywam do was z kolejną recenzją serialową - i to recenzją produkcji, wokół której zrobiło się bardzo głośno w ostatnim czasie (a właściwie wokół jednej z osób z nią związanej). Jak bardzo się to odbiło na drugim sezonie „SANDMANA”? To się okaże. Zaczynamy.


„SANDMAN” (sezon 2) ****


twórca: Allan Heinberg

obsada: Tom Sturridge, Vivienne Acheampong, Mark Hamill, Patton Oswald, Jenna Coleman, Razane Jamal, Boyd Holdbrook, Gwendoline Christie, Ruairi O`Connor, Nina Wadia, Souad Faress, Dinita Gohil


A wokół „Sandmana” zrobiło się naprawdę głośno. Szczególnie wokół związanego z materiałem źródłowym autora, Neila Gaimana. Na początku tego roku aż osiem kobiet wytoczyło wobec niego oskarżenia na tle obyczajowym. Gaiman, rzecz jasna, próbował się bronić, że żadnej z nich nie wyrządził jakiejkolwiek krzywdy, ale fakt stał się faktem: wiele wytwórni (np. Disney, który zrezygnował z adaptacji „Księgi cmentarnej”) i wydawnictw zerwało z nim współpracę, platformy streamingowe anulowały powstające serialowe adaptacje (np. Amazon Prime Video, który anulował trzeci sezon „Dobrego omenu”). A jakby było mało, sam Gaiman aktualnie jest w trakcie rozwodu ze swoją żoną, która początkowo przymykała oko na przestępstwa swojego męża, ale ostatnio poszła po rozum do głowy. Od Gaimana odwrócili się też fani (w tym ja sam, który w odpowiedzi na oskarżenia usunąłem ze swojej domowej biblioteki trzy jego książki).

Jak w tej sytuacji zachował się Netflix, który w tym czasie pracował nad adaptacją „Sandmana”, słynną serią komiksową Gaimana.


FABUŁA

Odbudowawszy swoje królestwo, Morfeusz zwany Snem mierzy się z kolejnymi wyzwaniami, w tym poszukuje następcy Lucyfera udającego się na emeryturę i spotyka się z niegdyś odrzuconymi bliskimi osobami. Za swoje poważne przewinienia, zwłaszcza za śmierć syna, Orfeusza, zmuszony będzie, mając u boku swoją rodzinę i przyjaciół, zmierzyć się z poważnymi konsekwencjami tego co zrobił i stanąć do walki z trzema nieujarzmionymi Mojrami.


OCENA

Trzeba na początek zaznaczyć, że ogłoszenie drugiego sezonu „Sandmana” jako finału nie miało związku z kontrowersjami wokół Gaimana. 

Pierwszy sezon, mimo widocznych odstępstw od komiksowego pierwowzoru i wprowadzenia typowych dla Netflixa wątków LGBT, odniósł spory sukces, dlatego realizacja drugiego była tylko kwestią czasu. Do tego czasu wokół Gaimana narosły wspomniane kontrowersje, przez które realizacja drugiego sezonu wydawała się znajdować pod znakiem zapytania. Zastanawiano się w ogóle, czy anulowanie serialu po drugim sezonie nie ma związku z tym, co się wokół autora komiksu dzieje. Showrunner zapewniał, że prace nad drugim sezonem były długo rozplanowywane, jeszcze przed skandalem wokół Gaimana (co widać w rozstawieniu ich premier - trzy lata…), a producenci już w trakcie planowania rozważali ile sezonów w ogóle ma powstać. Wskazywano, że nie we wszystkich tomach Morfeusz pełni pierwszoplanową rolę i ich adaptacje mijają się z celem. W efekcie z planowanych wstępnie trzech-czterech sezonów finalnie postanowiono zrobić tylko dwa. Z kolei kontrowersje zaczęły się pojawiać, gdy realizacja drugiego sezonu była już na finiszu i Heinberg nie widział sensu by wyrzucać 2/3 materiałów do kosza.

Owszem, miało to swoje przykre konsekwencje, które zaważyły na jakości drugiego sezonu. Wielu widzów wskazywało, że jest nudniejszy od pierwszego, z czym poniekąd się zgadzam. Poniekąd, bo według mnie z trzech historii wplecionych do tej serii najciekawiej wypadają dwie ostatnie: poszukiwanie zaginionego brata Morfeusza okraszone spotkaniem z Orfeuszem, oraz finałowa konfrontacja z Mojrami (tym bardziej, że dziwnie pokrywają się to z problemami samego Gaimana: na niego też powinny czekać jakieś boginie przeznaczenia). Pierwsze trzy odcinki skupiające się na poszukiwaniu następcy Lucyfera wybierającego się na emeryturę wypadają najsłabiej i są najmniej angażujące (nie mówiąc już o tym, że bardziej pasowałyby na prolog do serialu „Lucyfer” również inspirowanego komiksową twórczością Gaimana). To w nich najlepiej widać to, co zarzucano całemu serialowi, a z czym już się nie zgadzam: że sporo historii nie wybrzmiewa tak bardzo (co według mnie widać najbardziej tylko w kilkuminutowych retrospekcjach - zwłaszcza, że w kolejnych odcinkach są już dłuższe i dodają więcej smaczków do historii pobocznych). Z kolei z przedstawianych tam wątków najciekawiej wypada reinterpretacja mitu o Orfeuszu (piszę to z perspektywy wielbiciela mitologii).

Oczywiście, można przyjąć że zamiast drugiego mocno skondensowanego sezonu powinny były powstać trzy, a nawet cztery, sezony. Pytanie tylko, czy w świetle kontrowersji wokół Gaimana realizacja dalszych sezonów byłaby w ogóle możliwa.

Tym bardziej, że poza mocno skondensowanym scenariuszem, cała reszta trzyma poziom: tak pod względem aktorstwa (bezbłędny Tom Sturridge jako poważny Morfeusz, któremu kroku dotrzymują dodający humoru brawurowi Mark Hamill jako Dyniogłowy Mervyn, czy Patton Oswald jako kruk Matthew), jak i scenografii, czy hipnotycznej muzyki. Z nowej gwardii bardzo dobre wrażenie robi, dotąd znany z roli Geoffreya z „Gry o tron”, Jack Gleeson jako szekspirowski Puk (pomijając orientację seksualną jego postaci, pasowałby do adaptacji „Snu nocy letniej”), czy Freddie Fox jako Loki o aparycji Davida Bowiego (Tom Hiddleston mógłby się u niego uczyć jak kłamać). Chylę też czoła przed Jamiem Childsem za to, że cały ciężar reżyserii spadł praktycznie na jego barki.

I tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju. W trakcie oglądania drugiego sezonu „Sandmana” myślami byłem przy kobietach skrzywdzonych przez Gaimana i było mi przykro, że w świetle kontrowersji wokół mojego (byłego) ulubionego pisarza fantasy najprawdopodobniej już nic nie dostaniemy: ani z jego twórczości, ani z adaptacji jego dzieł. Myślami byłem też przy niegdysiejszych wielbicielach Gaimana, którzy tak jak ja pewnie też całkowicie się na nim zawiedli. Dzieła Gaimana (a czytałem ich przynajmniej trzy) mają do zaoferowania wiele interesujących światów, które mogły rozbrzmieć na ekranie, przy odpowiednim podejściu do ich przeniesienia na drugie medium. „Sandman” jest ostatnim tego dowodem, niezależnie od tego jak wyszedł drugi sezon. Ogromna szkoda, że przez najbliższe lata - a być może już na zawsze - nie dane nam będzie się o tym przekonać. Tym bardziej więc warto docenić serial Heinberga. 

piątek, 8 sierpnia 2025


Cykl na blogu „CultureZone”: „KSIĄŻKA VS FILM”


Bongiorno wszystkim. W tym odcinku analitycznego cyklu porównam powieść „CZY ANDROIDY MARZĄ O ELEKTRYCZNYCH OWCACH” z jej klasyczną adaptacją znaną pod tytułem „Blade Runner”, a która uchodzi za najwierniejszą adaptację prozy Philipa K Dicka. Zaczynamy.


OGÓLNY ZARYS FABUŁY

Przełom wieku XX i XXI. Na wyniszczonej Ziemi pozostały tylko niedobitki populacji ludzkiej. Żywe zwierzę jest cenne niby dzieło sztuki. Policjant Rick Deckard dostaje zadanie zlikwidowania grupy zbuntowanych androidów typu Nexus-6. Ich moduły mózgowe mają dwa tryliony składowych i potrafią dokonać wyboru najlepszej spośród dziesięciu milionów możliwości działania. Ale najważniejsze, że roboty mają również wolę życia i przetrwania...



RÓŻNICE MIĘDZY KSIĄŻKĄ, A FILMEM


ZLECENIE DLA DECKARDA

Książka w przeciwieństwie do adaptacji daje większy wgląd w życie rodzinne Deckarda - czytelnik poznaje żonę głównego bohatera, która w filmie w ogóle się nie pojawia, a także dowiaduje się, że ich związek nie jest do końca sielankowy. Film, po krótkim wprowadzeniu nakierowująca widza na ekranowy świat przedstawiony, zaczyna się od Testu Voigta-Kampffa mający na celu odróżnienie człowieka od androida. Sekwencja ta pojawia się w książce, ale nieco później, a jej przebieg jest taki sam zarówno u Dicka, jak i u Scotta. Również zlecone Deckardowi śledztwo jest takie samo w obu mediach, choć w książce jest bardziej przeplatane z tym, co spotyka zbiegłe androidy. 

Jedną z osób poddanych Testowi Voigta-Kampffa zostaje kobieta imieniem Rachael, która zarówno w książce jak i w filmie okazuje się androidem, jednak Deckard zauroczony jej urodą nie decyduje się na jej likwidację. Przesłuchując jej zeznania, natrafia na nazwisko J. F. Sebastian (w książce nosi on inne nazwisko: Isidore). W międzyczasie inżynier genetyczny J. F. Sebastian spotyka jednego ze zbiegłych androidów - Pris. Jego książkowe dywagacje zostają w filmie pominięte, zamiast nich adaptatorzy skupili się na rozwijającej się relacji androidki z niczego nieświadomym inżynierem.


ŚLEDZTWO DECKARDA

Następną scenę - przesłuchiwanie androidki Luby Luft - nadano w filmie inny wydźwięk niż w powieści: w filmie androidka pozornie sprawia wrażenie potulnej i posłusznej poleceniom Deckarda, a następnie przed nim ucieka i ginie przezeń postrzelona. W książce, z kolei, wmawia Deckardowi, że on sam jest androidem, namawia go do wzięcia udziału w Teście Voigta-Kampffa, a finalnie wzywa policjanta by go zatrzymał. Deckard próbuje skontaktować się z policją chcąc przekonać, że dla nich pracuje jako łowca, ale okazuje się, że na posterunku nikt taki nie pracuje; tu daje o sobie znać dickowski wątek paranoi nieobecny w samej adaptacji. Z powodu tej zmiany, cały wątek rozgrywający się w Pałacu Sprawiedliwości i relacja Deckarda z inspektorem Reschem tymczasowo pomagającemu mu w śledztwie zostały usunięte z filmu (zresztą, książkowa Luby Luft też ginie, tyle że nie z ręki Deckarda, lecz Rescha, co kończy ich współpracę). Zamiast tego twórcy filmu skupiają się na romantycznej relacji Deckarda i Rachael, z którą się potem spotyka. To ona właśnie, w obu mediach, naprowadza Deckarda na kryjówkę Roya Baty`ego i jego bandy.

W tym czasie rozwija się relacja Isidore`a/Sebastiana z Pris, która zostaje przerwana nieoczekiwaną wizytą Roya Baty`ego (w filmie bardziej rozwinięto poszukiwania Sebastiana przez Baty`ego), któremu w książce towarzyszy żona Irmgard, natomiast w filmie przybywa sam. Jest także krótsza niż w książce i sprowadza się do nakazywania, by inżynier genetyczny zaprowadził androidy do ich stwórcy. W książce też do tego dochodzi, ale w mieszkaniu Isidore`a, podczas gdy w filmie cała ta scena odbywa się u Pris. 


FINAŁOWA KONFRONTACJA

W filmie do kryjówki Roya Baty`ego Deckard udaje się sam, podczas gdy w książce jedzie tam z Rachael. Z tego też powodu w adaptacji nie uświadczymy rozmowy na temat współżycia człowieka z androidem, niemożliwego do realizacji z powodu krótkotrwałej żywotności androidów. W tym czasie Roy Baty wraz z Irmgard i Isidorem słuchają konferencji konstruktora androidów, Mercera, podczas gdy w filmie spotykają się z nim twarzą w twarz, a po odbytej rozmowie Roy Baty strzela do niego, zabijając na miejscu (w filmie nic takiego nie ma). Dokładnie w tym momencie do ich kryjówki dociera Deckard.

W książce początkowe upominanie się o przeszukiwanie mieszkania Isidore`a nic nie dają, choć androidy nakazały inżynierowi by kłamał w ich sprawie. Dlatego Deckard szuka innego sposobu jak je pochwycić. Pomaga mu w tym spotkany przed budynkiem Mercer. W filmie czegoś takiego nie ma. Zamiast tego Deckard bez najmniejszego problemu wchodzi do kryjówki androidów, zabija próbujących go zaatakować Sebastiana (którego wersja książkowa uchodzi z życiem) i Pris, a potem ściga Baty`ego. Książka opisuje to wszystko w stonowany sposób bez żadnych pościgów. Co za tym idzie, w książce próżno szukać słynnego monologu umierającego Roya Baty`ego przyrównującego wspomnienia do łez w deszczu (zresztą, w scenariusz: również, bo sam monolog został zaimprowizowany przez Rutgera Hauera). 

W zakończeniu filmowym Deckard spotyka swojego partnera Gaffa, który wie o jego związku z Rachael. Chcąc ją uratować, Rick udaje się po androidkę do mieszkania i razem uciekają. Jednak w zakończeniu książkowym Deckard po złożeniu zeznań, dowiaduje się od swojej żony że ktoś zabił ich mechaniczną kozę. Tym sprawcą okazuje się Rachael. Deckard udaje się do bezludnego, zniszczonego regionu w pobliżu granicy z Oregonem, aby oddać się refleksji Tam natrafia na ropuchę (zwierzę uważane za wymarłe) i bierze ją ze sobą przekonany że jest prawdziwa, jednak po powrocie do domu, jest przygnębiony, gdy Iran odkrywa, że to tylko robot. Kiedy kładzie się spać, jego żona i tak przygotowuje się do opieki nad elektryczną ropuchą.



To była moja analiza różnic między książką „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach”, a jej adaptacją zatytułowaną „Blade Runner”. Co o niej sądzicie? Piszcie o swoich wrażeniach, a my widzimy się za dwa tygodnie z następną analizą porównawczą. Cześć.

czwartek, 7 sierpnia 2025


Cykl na blogu „CultureZone”: „UBÓSTWIANA ÓSEMKA”


Cześć wszystkim. Ten odcinek „Ubóstwianej ósemki” będzie dla widzów i czytelników o mocnych nerwach. Swoje podwoje otworzą nam NAWIEDZONE MIASTECZKA W POPKULTURZE.  Katalog turystyczny uwzględnia osiem pozycji. Zaczynamy. 


8, Jerusalem [„Miasteczko Salem”, reż. Tobe Hooper]

Listę otwiera jedno z ikonicznych miasteczek z prozy Stephena Kinga. W tym przypadku mógłbym wymienić choćby Derry (na przykładzie „To” Andy`ego Muschettiego), albo Castle Rock (na przykładzie chociażby serialu pod tym samym tytułem), jednak tym razem postawię na Jerusalem z książki „Miasteczko Salem”. Często pomijany spośród wszystkich miasteczek Kinga, a niesłusznie. No bo sami przyznajcie… trudno o bardziej malownicze miejsce zamieszkania dla amatorów krwistoczerwonych napojów wyskokowych, prawda? 


Spośród wszystkich miasteczek z duchami pojawiających się w grach i ich adaptacjach, szerokim echem odbił się szczególnie Silent Hill.


7, Silent Hill [„Silent Hill”, reż. Christophe Gans]

Spowity mgłą Silent Hill skrywa wiele mrocznych tajemnic, których rozwiązania nie podjęliby się nawet agenci Mulder i Scully z serialu „Z archiwum X”. Ociekający grozą, wyglądający jak z jakiegoś sennego koszmaru, okazuje się koszmarem na jawie, a ten kto go odwiedzi będzie próbował go opuścić jak najszybciej. Mimo oddanego klimatu kultowej serii gier, film Christophe Gansa nie zyskał uznania ani wśród krytyków, ani wśród fanów gier. Obecnie jednak horror z Radhą Mitchell smakuje niczym dobrze przechowane wino.


Powołując na ekrany/konsole/powieści nawiedzone miasteczka, lub miasta, ich twórcy inspirują się prawdziwymi metropoliami. Zdał sobie z tego sprawę Stephen Sommer kręcąc „Mumię”.


6, Hamunaptra [„Mumia”, reż. Stephen Sommers]

Hamunaptra, miejsce spoczynku filmowego kapłana Imhotepa zwane także Miastem Umarłych, jest (oczywiście) miejscem fikcyjnym, co nie zmienia faktu że inspirowane jest prawdziwymi lokacjami z okresu starożytnego Egiptu. Z tamtego okresu pochodzi bowiem tzw. Miasto Umarłych, zwana również Qarafa będąca zespołem rozległych nekropolii i cmentarzy z czasów islamu w Kairze w Egipcie. Rozciągają się na północ i południe od Cytadeli Kairskiej, u podnóża wzgórz Mokattam i zajmują obszar o długości około 6,4 km.


A teraz odwiedzimy jedno z ikonicznych miasteczek ever powołanych przez Howarda Philipsa Lovecrafta. 


5, Innsmouth [„Dagon”, reż. Stuart Gordon]

Z Lovecraftem jest jak ze Kingiem (który, zresztą, niejednokrotnie inspirował się twórczością Samotnika z Providence). Choć najbardziej znane jest jedno miasteczko przezeń powołane (u Kinga będzie to Castle Rock, u Lovecrafta: Arkham), obaj wymyślili więcej metropolii. Innsmouth z opowiadań Lovecrafta jest jednym z nich. Ktokolwiek się tam zapuści, zostanie powitany przez hordę dziwnie wyglądających mieszkańców o wyłupiastych oczach i rybo-płazich facjatach. Bo kto spodziewałby się, że jest on zamieszkany przez kapłanów morskiego boga Dagona?


Na czwartym miejscu uplasowało się jedno z najpopularniejszych miasteczek ostatnich lat.


4, Hawkins [„Stranger Things”, twórcy: Duffer Brothers]

Hawkins z serialu braci Duffer powstał z inspiracji miasteczkami z książek Stephena Kinga (i to tych „małomiasteczkowych”), nic więc dziwnego że mocno go przypomina. Niemal wszyscy się tu znają i jakakolwiek tajemnica jest trudna do zatajenia. Gdy więc w połowie lat 80 dochodzi do tajemniczego zniknięcia Willa Byersa, fakt ten staje się jasny dla niemal wszystkich. A to dopiero początek karuzeli atrakcji. Gdy ostatnio wizytowaliśmy Hawkins, stał się on bramą dla mrocznego Upside Down. Finał serialu Dufferów pokaże, jaki los czeka miasteczko.


Brąz dla miasteczka prosto z disnejowskiej animacji - podium otwierają mieszkańcy uroczo przerażającego Miasteczka Halloween. 


3, Miasteczko Halloween [„Miasteczko Halloween”, reż. Henry Selick]

O tym, co czeka śmiałków chcących odwiedzić tytułowe miasteczko, mówi już pierwsza piosenka w filmie Selicka: „Chłopcy i panny w każdy wieku,/Czy nie chcielibyście ujrzeć coś dziwnego?/Chodźcie z nami, a ujrzycie wkrótce/To nasze miasteczko Halloween”. Tytułowe siedlisko jest zamieszkane przez różnej maści upiory, ale zamiast strachu można się tutaj nabawić co najwyżej humoru - nawet najczarniejszego. Trudno się dziwić atmosferze tego specyficznego miejsca, gdy się uwzględni, komu wręczono klucze do tytułowego miasteczka. 


Za produkcję „Miasteczka Halloween” odpowiada bowiem Tim Burton, który kilka lat później sam powołał do życia jedno z najbardziej znanych nawiedzonych miasteczek.


2, Sleepy Hollow [„Jeździec bez głowy”, reż. Tim Burton]

Sleepy Hollow, czyli Senna Dolina (lub Senna Kotlina) to miejsce jak najbardziej autentyczne, choć wydarzenia opisane w opowiadaniu Washingtona Irvinga są jak najbardziej fikcyjne. Amerykański pisarz inspirując się rodzimym folklorem, stworzył bowiem miasteczko nawiedzane przez ducha heskiego jeźdźca, który w czasie wojny o niepodległość Ameryki został trafiony kulą armatnią w głowę i od tamtej pory nie daje spokoju jego mieszkańcom. To brzmi jak historia skrojona w sam raz dla Tima Burtona i nic dziwnego, że twórca „Soku z żuka” w końcu sam go nawiedził.


Najlepszym nawiedzonym miasteczkiem, który stał się elementem amerykańskiej popkultury, okazuje się jednak Amityville.


1, Amityville [„Horror Amityville”, reż. Stuart Rosenberg]

Wydarzenia ukazane w obu wersjach „Horroru Amityville” rzekomo miały miejsce naprawdę, a w każdym razie zakorzeniły się głęboko w amerykańskiej popkulturze, dając początek horrorom osadzonym w nawiedzonych miasteczkach. Do Amityville w latach 70 przeprowadziła się rodzina Lutzów, których początkowo sielankowe życie zmieniło się w koszmar, który daremnie próbowali przerwać najlepsi egzorcyści. Czara goryczy przelała się gdy stan zdrowia George`a Lutza znacznie się pogorszył. W przeciwieństwie do tego, co pokazano w późniejszym remake`u z Ryanem Reynoldsem, cała historia skończyła się szczęśliwie dla całej rodziny.



To była moja lista nawiedzonych miasteczek z filmów i książek. Jakie przykłady wam przychodzą do głowy? Piszcie swoje typy w komentarzach. Widzimy się za tydzień z nowym rankingiem. Cześć.

środa, 6 sierpnia 2025

Cykl na blogu „CuktureZone”: KSIĄŻKOSPEKTYWA


Cześć wszystkich. W dzisiejszego odcinku udamy się do niezwykłego, pełnego realizmu magicznego, miejsca o nazwie „CMENTARZ ZAPOMNIANYCH KSIĄŻEK”. Za przewodnika będzie nam służył Carlos Ruiz Zafón. Zaczynamy.


KILKA SŁÓW O SERII

Zafón zaczął pisać jeszcze przed 30-tką, ale jak sam powiadał, nie wiedział, dlaczego tak wcześnie poczuł powołanie, ale pamięta, że chociaż w jego rodzinie nie było tradycji literackich, dla jego ojca „świat czytania i książek był bardzo ważny”. Debiutował trylogią fantasy dla młodzieży pt. „Trylogia Mgły”, po której wydał znakomitą jednotomówkę „Marina”. Prawdziwa popularność przyszła jednak, gdy Carlos Ruiz Zafón wydał powieść „Cień wiatru”, która zainaugurowała jego kolejny cykl – pisany aż do jego śmierci w 2020 roku „Cmentarz Zapomnianych Książek”.

Swoją metodę pracy porównywał do kręcenia filmów. Jak sam powiadał:

Moja metoda pracy jest podzielona na warstwy. Piszę jak film, w trzech fazach. Pierwsza to preprodukcja, gdzie tworzysz mapę tego, co zamierzasz zrobić, ale kiedy zaczynasz to robić, zdajesz sobie sprawę, że zmienisz wszystko. Potem przychodzi czas na zdjęcia: zbieranie elementów, które stworzą film, ale wszystko jest bardziej złożone i ma więcej poziomów, niż się spodziewałeś. Następnie, podczas pisania, dostrzegasz kolejne warstwy głębi i zaczynasz zmieniać rzeczy. To właśnie w tej fazie zaczynam się zastanawiać: „A co, gdybym zmienił kable, język lub styl?”. Wtedy tworzę fabułę, która dla czytelnika musi być niewidoczna: czytelnik musi czytać jak woda, wszystko musi wydawać się proste… Ale żeby to się stało, potrzeba mnóstwa pracy.

Wpływ na jego twórczość wywierała również XIX-wieczna literatura. Do jego ulubionych pisarzy należeli zwłaszcza Charles Dickens, Fiodor Dostojewski i Lew Tołstoj.


OMÓWIENIE TOMÓW

W pierwszym tomie, „Cieniu wiatru”, główny bohater – Daniel Sempere - letnim świtem 1945 roku uliczkami starego miasta trafia z pomocą swojego ojca do tytułowego dla cyklu Cmentarzu Zapomnianych Ksiąg. Zgodnie z tradycją rodzinną chłopiec musi wybrać dla siebie jedna książkę, by ocalić ją od zapomnienia. Wiedziony przeczuciem, spośród setek tysięcy tomów wybiera "Cień wiatru" nieznanego nikomu Juliana Caraxa. Mijają lata... Zauroczony powieścią, Daniel próbuje odnaleźć inne książki Caraxa, ale okazuje się, że niemal wszystkie zostały spalone, a komuś bardzo zależy na zniszczeniu ostatniego egzemplarza. Daniel za wszelką cenę chce odkryć sekret autora, nie podejrzewając, że rozpoczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia.

Drugi tom cyklu, „Gra Anioła”, skupia się na innej postaci i przy okazji przedstawia zupełnie nową historię. Jej bohaterem jest pisarz z lat 20 XX wieku, który otrzymuje od tajemniczego wydawcy ofertę napisania książki, jakiej jeszcze nie było, w zamian za fortunę i, być może, coś więcej. Daniel Sempere wraca dopiero w tomie trzecim pt. „Więzień nieba”, w którym bohater – już dorosły mężczyzna - wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermín Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. Daniel od dawna podejrzewał, że skoro przyjaciel nie chce mu opowiedzieć swej historii, to musi mieć ważny powód. Ale gdy Fermín wreszcie zdecyduje się wyjawić mroczne fakty, Daniel dowie się "rzeczy, o których Barcelona wolałaby zapomnieć".

Po wydaniu tego tomu, Zafón opublikował dwie nowele powiązane z uniwersum „Cmentarza Zapomnianych Ksiąg”. Pierwszy z nich, „The Rose of Fire”, jest midquelem osadzonym między fabułą drugiego i trzeciego tomu. Z kolei druga nowela, „Książę Parnasu”, jest prequelem wiążącym postać przodka Daniela Sempere ze słynnym pisarzem, Miguelem de Cervantesem Saavedrą.

Ostatni, wydany w 2017 roku, czwarty tom cyklu zatytułowany „Labirynt duchów” skupia się znów na innej postaci – jest nią młoda agentka imieniem Alicja Gris – a akcja osadzona jest w Barcelonie za rządów Franca. Pewnego dnia otrzymuje zlecenie z najwyższych sfer władzy. Sprawa jest ściśle tajna i dotyczy tajemniczego zniknięcia ministra kultury Mauricia Vallsa. Wydaje się, że może mieć to związek z przeszłością, kiedy Valls był dyrektorem budzącego grozę więzienia Montjuic. Alicja, wraz z przydzielonym do tego dochodzenia, kapitanem policji ma kilka dni na odnalezienie ministra. W trakcie poszukiwań w jej ręce trafia należący do Vallsa siódmy tom serii „Labirynt duchów”. Książka ta doprowadzi Alicję do ukrytej w samym sercu Barcelony księgarni Sempere & Synowie. Czar tego miejsca sprawia, że jak przez mgłę powracają do niej obrazy z dzieciństwa. To, co odkryje, będzie śmiertelnym zagrożeniem dla niej i dla wszystkich, których kocha.

Dodatkowo, niedługo przed swoją śmiercią w 2020 roku, autor wydał też zbiór opowiadań „Miasto z mgły”. Stanowi swoisty epilog tetralogii „Cmentarz Zapomnianych Książek” i, jak sam autor tomik wspomina, hołd dla wszystkich czytelników jego twórczości.


PODSUMOWANIE

Inspirując się XIX-wiecznymi autorami, a także tradycją iberoamerykańskiej literatury, Carlos Luiz Zafón stworzył jeden z najbardziej niezwykłych, niestroniących od poetyki, serii książkowych. „Cmentarz Zapomnianych Książek” spodoba się szczególnie osobom zaczytanych w różnego rodzaju literaturze. Podróż do tytułowego miejsca stanowi bowiem niezapomniane przeżycie.


link: https://lubimyczytac.pl/cykl/10776/cmentarz-zapomnianych-ksiazek

wtorek, 5 sierpnia 2025


Cykl na blogu „CultureZone”: „W MUZYCZNĄ PODRÓŻ W CZASIE”


Cześć wszystkim. W kolejnym odcinku, przeniesiemy się do lat 90, by zapoznać się z historią płyty „THE MADMAN’S RETURN” zespołu SNAP!. Zaczynamy.


HISTORIA ALBUMU

Kiedy członkowie zespołu SNAP! przymierzali się do pracy nad drugim albumem, mięli na koncie jeden potencjalny przebój - „The Power” promujący ich debiutancki krążek. Gdy już wydawało się, że ruszą prace nad kolejną płytą, z zespołem pożegnała się Jocelyn Brown.

W 1991 r. do składu SNAP! dołączyła amerykańska piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów i tancerka Thea Austin, przyczyniając się do powstania utworu „Rhythm Is a Dancer”. Początkowo utwór ten miał być głównym singlem z drugiego albumu grupy, ale jego wydanie zostało przełożone, w wyniku czego w jego miejsce wydano „Colour of Love”.


UTWORY PROMUJĄCE

Płyta była promowana na przełomie 1991-1993 roku przez cztery utwory promujące. Na pierwszy wybrano „Colour of Love” [nr 2] wydany 9 grudnia 1991 roku.

Dwa kolejne zostały wydane w następnym roku. 30 marca w eterze rozbrzmiał największy przebój grupy, będący jednym z najbardziej znanych utworów eurodance - „Rhythm is a dancer” [nr 6], który rozpalał dyskoteki pierwszej połowie 1992 roku. Na fali jego popularności 7 grudnia wydano trzeci utwór promujący pt. „Exterminate!” [nr 9], który powtórzył sukces poprzedniej piosenki (chociaż dziś znany jest tylko z wcześniej wymienionego tytułu).

Ostatni utwór promujący, „Do You See the Light?” [nr 8] wydany został dopiero 8 czerwca 1994 roku.


PREMIERA I SUKCES

Płyta została wydana 24 marca 1992 roku zbierając wiele pozytywnych recenzji, podobnie jak to miało miejsce z debiutanckim albumem. 

Serwis AllMusic wyróżnił takie utwory jak „Rhythm Is a Dancer”, „Don't Be Shy”, „Believe in It”, „Colour of Love” i „Who Stole It?” jako „wyróżniające się” utwory na albumie, dodając, że ten ostatni ma brzmienie przywodzące na myśl jeden z wcześniejszych hitów zespołu, „The Power”. Billboard pochwalił nową wokalistkę Theę Austin, która „robi podziwu godną robotę”, zwłaszcza w utworze „See the Light”, i zauważył, że „Who Stole It?” „ma szansę na wielki sukces”.

Arion Berger z Entertainment Weekly również docenił „Who Stole It?” za jego „niewyraźny, przerywany, chwytliwy refren”. Stwierdził również, że zespół „dowodzi swojego talentu do tworzenia złożonych, mocnych, tanecznych rytmów” w „niepokojącym, futurystycznym” utworze „Ex-Terminator” oraz w „dowcipnym ostrzeżeniu dla kobiet-kopytników złota” w utworze „Money”.  Berger nazwał „See the Light” „najlepszym momentem” albumu, opisując go jako „melodyjny” i „tak bujny jak najlepsze dzieło Soul II Soul, a nawet sekwencje ckliwego rapu nie są w stanie przyćmić jego blasku”.

Recenzent z Melody Maker nazwał „Colour of Love” „najważniejszym momentem” albumu.


link: https://youtu.be/ZpFH4w9RvPs?si=dQ_sO2btIuG1YiwG